Lider grał z wiceliderem, mistrz z pretendentem - oczekiwania były bardzo duże. To miała być reklama polskiej ligi, jeden z dwóch meczów w rundzie, które pokazywała telewizja publiczna. - Byłem ostatnio na spotkaniu Borussii Moenchengladbach. Takie nudy, że nie dało się oglądać, ale że na trybunach siedziało kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a mecz rozgrywano przy sztucznym świetle, wszyscy udawali, że to świetne widowisko - mówił „Rz” selekcjoner Franciszek Smuda, który w drugiej połowie meczu w Krakowie nie był w stanie dłużej udawać, że hit jest hitem i pojechał na mecz Odry Wodzisław z Polonią Warszawa.
Mecz, który mógł zadecydować o mistrzostwie Polski rozegrano o godzinie 16., przy pogodzie pasującej do grilla. Świeciło słońce, czuć było głównie zapach smażonych kiełbasek, a nie wielkiego futbolu. Trybuny stadionu grającego w czwartej grupie trzeciej ligi Hutnika Kraków wydawały się miejscami puste, bo żeby cokolwiek widzieć, kibice stali na ich koronie. Tutaj właśnie w sobotę przyjechali wysłannicy kilkunastu europejskich klubów. Ci mniej zorientowani ciągle łudząc się, że Robert Lewandowski nie uzgodnił jeszcze warunków transferu do Borussii Dortmund, ci z nowszymi wiadomościami (krąży już informacja, że Lewandowski odchodzi za 4, a nie 5 milionów euro), zainteresowani byli innymi piłkarzami Lecha i Wisły. Zobaczyli trochę europejskiego zaścianka - uroczego, bo z topolami za główną trybuną, ale takiego, z którego nie kupuje się piłkarzy za duże pieniądze.
Piłkarzy nie było stać na wielkie widowisko. Pierwsze pół godziny obie drużyny badały możliwości przeciwnika, ostatni kwadrans próbowały nawet strzelić gola, a w drugiej połowie zaczęło się wielkie czekanie na ostatni gwizdek.
- Lech wiosną gra naprawdę dobrze, widać, że ma opracowane schematy gry, że atakuje z rozmachem. Ale trafili na trudnego przeciwnika, chyba nikt ich jeszcze nie wybijał z rytmu tak dobrze, jak my - mówi „Rz” Henryk Kasperczak. Z rytmu świetnie wybijały się zresztą obie drużyny i żadna nie potrafiła złapać tego właściwego. Lewandowskim zajął się Marcelo, Semirem Stiliciem, bardzo skutecznie - Radosław Sobolewski, z drugiej strony bezbłędny był Manuel Arboleda, bramkarz, o którego formę bardzo się obawiano - Krzysztof Kotorowski wybronił tak naprawdę jedyny groźny strzał w całym meczu - Wojciecha Łobodzińskiego, który cały czas o swoje musiał walczyć z Sewerynem Gancarczykiem. Paweł Brożek wyeliminował się sam, bo pogłoski o tym, że wreszcie się przełamał i wrócił do starej, wysokiej formy, okazały się zdecydowanie przedwczesne.
- Jesteśmy gotowi na walkę, wiemy, że jeśli chcemy być mistrzem musimy w Krakowie wygrać. Nie mogłem jednak przesadzić z mobilizacją zawodników - mówił „Rz” stojąc samotnie przed szatnią kwadrans przed pierwszym gwizdkiem trener Lecha Jacek Zieliński. Lechowi zabrakło jednak odwagi, by postawić wszystko na jedną kartę, by pokazać, że ekstraklasa dojrzała już do zmiany liderów. Rok temu Lech prowadzony przez Smudę po 25. kolejkach także jeszcze walczył o tytuł, teraz jego błędy miały już się nie powtórzyć.