Komisarz NBA Adam Silver od kilku lat szukał pomysłu na to, jak przyciągnąć kibiców na hale i przed telewizory w trakcie sezonu regularnego. Każda drużyna gra wtedy 82 spotkania i w tym natłoku wiele meczów przechodzi bez echa.
Temu ma zaradzić nowe trofeum, czyli „Puchar NBA”. Silver liczy, że mecze o stawkę przykują uwagę kibiców, a skojarzenia z piłkarskimi rozgrywkami w Europie są jak najbardziej uprawnione.
Jak wygląda format nowych rozgrywek
Wszystkie 30 drużyn zostało podzielonych na sześć pięciozespołowych grup – po trzy w obu Konferencjach, a przy rozstawianiu uwzględnione zostały wyniki z poprzedniego sezonu. Każdy uczestnik zagra cztery mecze, dwa u siebie i dwa na wyjeździe. Do ćwierćfinałów awansują zwycięzcy grup, a stawkę uzupełnią zespoły z „dzikimi kartami”, po jednym ze Wschodu i Zachodu.
W fazie pucharowej rewanżów nie będzie (gospodarzami będą drużyny z lepszym bilansem grupowym), a półfinały i finał zaplanowane są w Las Vegas. Meczów i tak jest dużo, kalendarz jest napięty do granic możliwości, więc starcia pucharowe będą wliczane do wyników sezonu zasadniczego, tylko finał jest wyjątkiem.
Do podziału jest spora pula pieniędzy, choć w realiach NBA można je traktować jako drobne. Każdy zawodnik zwycięskiej drużyny dostanie 500 tys. dolarów, a przegrani w finale na pocieszenie otrzymają po 200 tys. Ci, którzy odpadną w półfinałach dostaną bonusy w wysokości 100 tys. dolarów, a przegrani ćwierćfinaliści – połowę tej kwoty.