Sezon kolarski zakończył się w październiku wyścigiem w Abu Zabi. Mimo że impreza nie należy do najwyższej kategorii, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wystartowały najsilniejsze i najbogatsze grupy zawodowe, m.in.: Tinkoff-Saxo, Etixx, Sky, BMC. Pojawili się mistrz świata Peter Sagan, zwycięzca Vuelty Fabio Aru, specjalista od wiosennych klasyków Alejandro Valverde, choć był to dla nich czas odpoczynku.
Po wyścigu pod egidą Międzynarodowej Federacji Kolarskiej (UCI) odbyła się uroczysta gala, podczas której wręczono tytuły dla najlepszych kolarzy. W tym samym czasie odbywał się we Francji wyścig Paris–Tours, kiedyś legendarny, dziś podupadły. W dawnych czasach wygrywali go zwycięzcy Tour de France, Giro d'Italia, mistrzowie świata... Od kilku lat startują w nim kolarze z drugiego szeregu.
Arabowie atakują
Kolarska geografia zmienia się na naszych oczach. Sezon tradycyjnie zaczynał się na południu Francji, najpierw klasykiem Grand Prix Marseillaise, a później na początku marca tygodniowym wyścigiem „ku słońcu" Paryż–Nicea.
Dziś najlepsi zawodnicy, jeśli nie jadą najpierw do Australii, to wybierają starty w Dubaju, Katarze albo Omanie. W krajach Zatoki Perskiej pogoda wtedy dopisuje, jest ciepło, ale nie gorąco, wieją silne pustynne wiatry, trasy prowadzą czasami między szybami naftowymi, a nie wśród zamków nad Loarą, ale nikomu to nie przeszkadza, jeśli dobrze płacą.
Organizatorzy wyścigu w Abu Zabi wypłacili najlepszym 11 grupom premie za start i już podpisali umowę gwarantującą udział tych drużyn w kolejnych dwóch edycjach. Oczywiście na podobnych finansowych zasadach.