Nic nie jest w stanie go zatrzymać. Czy to zła pogoda, czy jakieś nieszczęście po drodze, on zawsze jak na razie wychodzi z wszelkich trudności obronną ręką. 50 kilometrów przed metą Pogacar wylądował w rowie. Biorąc zakręt, poślizgnął się na szosie. Wyleciał z trasy. Na szczęście prosto w obrosły świeżą wiosenną zielenią rów, a nie w betonowy murek, czy przepaść.
Zachował się jak akrobata. Zrobił spektakularnego fikołka, wstał, rozejrzał się i poczekał chwilę na ekipę techniczną, która dostarczyła mu nowy rower. Wszystko poszło sprawnie, jakby był przygotowany i na taką przygodę, całkowicie normalną w kolarskim świecie. Z lekkimi śladami po upadku na tęczowej koszulce mistrza świata pojechał dalej.
Drugie zwycięstwo w tym sezonie Tadeja Pogacara
- Bałem się, bo moje ciało odczuło ten upadek – mówił już po wyścigu Słoweniec. Nie dał jednak tego po sobie poznać. 18 kilometrów przed Piazza del Campo zaatakował w swoim stylu. Pilnujący go jak oka w głowie Tom Pidcock, który od tego sezonu jeździ w południowoafrykańskim zespole Q36.5, próbował dotrzymać mu kroku. Ale musiał się poddać.
Czytaj więcej
Groźne wypadki w wyścigach kolarskich rozpoczęły dyskusje o środkach mających zabezpieczyć zawodników. Jednym z nich ma być ograniczenie prędkości.
Pogacar finiszował po samotnej ucieczce, aż o minutę i 24 sekundy wyprzedził Brytyjczyka. Na trzeciej pozycji przyjechał kolejny zawodnik z grupy Słoweńca Tim Wellens. Triumfator narzekał, że „styl jego wygranej mógłby być lepszy”, ale jednak upadek dał mu się we znaki.