Wygrana siatkarzy z Niemcami, trzecie miejsce i przepustka na majowy turniej interkontynentalny w Japonii to spory, lecz nie decydujący krok do awansu na igrzyska. Zwykle ten ostatni próg polscy siatkarze pokonywali łatwo, lecz po jego przekroczeniu o medal, niestety, bili się rzadko.
Ta reguła dotyczy wszystkich gier zespołowych, nie tylko siatkówki. Ostatnią polską drużyną, która stanęła na podium olimpijskim, była srebrna reprezentacja piłkarzy w Barcelonie (1992) prowadzona przez Janusza Wójcika. Potem, mimo paru szans, nie było podobnych radości. Minęło już prawie ćwierć wieku wyczekiwania.
Siatkarze mają kibiców po swej stronie od lat, bo byli i są najbliżej światowego szczytu. W igrzyskach też startowali najczęściej – od 1968 do 2012 roku – osiem razy. W Meksyku zajęli 5. miejsce, w Monachium 9. (kadrę w obu turniejach prowadził Tadeusz Szlagor), ale dopiero sukces drużyny Huberta Wagnera w Montrealu (1976) stworzył legendę. Sześć zwycięstw, cztery po 3:2, decydujący mecz o złoto z ZSRR, nocna transmisja telewizyjna, płomienny komentarz Wojciecha Zielińskiego i szaleństwo po ostatniej piłce – to był wzlot polskiego sportu, jakiego zapomnieć nie można.
Cztery lata później Polska z trenerem Aleksandrem Skibą jeszcze walczyła w Moskwie o brąz z Rumunią, przegrała 1:3 i to musiało wystarczyć polskiej siatkówce na kilkanaście lat. W 1996 roku kadra Wiktora Kreboka do Atlanty poleciała, dostała potężne baty, zajęła 11–12. miejsce, więc żadnej pociechy nie było.
W Sydney znów absencja – po bolesnej porażce w styczniu 2000 roku podczas europejskiego turnieju kwalifikacyjnego w katowickim Spodku. W czwartym secie meczu ostatniej szansy Polacy (pod wodzą Ireneusza Mazura) prowadzili z Jugosławią już 23:18 i przegrali. Niektórzy płakali razem z kibicami. Tamta Jugosławia wygrała potem turniej olimpijski. Trzy kolejne igrzyska odradzały medalowe oczekiwania, choć za każdym razem po udanych kwalifikacjach wielkie marzenia kończyły się na ćwierćfinale, czyli miejscu 5–8.