Jedyny niemiecki zwycięzca Tour de France skończył niedawno 50 lat. Należał długo do elity tamtejszych herosów sportu, ale dziś żyje skromnie. Większość zdobytego w latach chwały majątku przepuścił. Ullrich wcale nie popadł jednak w zapomnienie. Jego dawne sukcesy, droga do sławy oraz kolarskie pojedynki z Lance’em Armstrongiem wciąż budzą zainteresowanie, i to nie tylko w Niemczech. On sam od czasu do czasu o sobie przypomina. Tak jak teraz – przy okazji premiery filmu dokumentalnego „Skazany”, którego jest oczywiście bohaterem.
Sport zapewnił Janowi Ullrichowi przepustkę do lepszego świata
Premiera w Amazon Prime na terenie Niemiec, Austrii i Szwajcarii jest już za nami, a Ullrich kilku wywiadów udzielił także wcześniej. Mówił w nich szczerze o swojej przeszłości. Zdaniem wielu – zaskakująco szczerze. Przez lata traktowano go jak złotego chłopca niemieckiego kolarstwa. Uważano, że do pierwszych sukcesów na zawodowej scenie doszedł dzięki talentowi, ciężkiej pracy i NRD-owskiemu reżimowi treningowemu przypominającemu pruski dryl wojskowy z czasów Fryderyka Wilhelma. Wychowany w Rostocku w latach 80. uchodził właśnie za wychowanka wschodnioniemieckiej szkoły pracy.
Łatwo się jej podporządkował, bo pochodził z rozbitej rodziny, a kiedy wspominał autorytarnego ojca, mówił o widocznej do dziś bliźnie na głowie, która powstała w wyniku pobicia go przez ojca, gdy miał sześć lat. Sport zapewnił Ullrichowi przepustkę do lepszego świata. Przeniósł się z Rostocku do Berlina, a po upadku muru – do Hamburga. W wieku 20 lat wygrał w Oslo wyścig amatorów ze startu wspólnego, rok później był już stażystą w grupie Telekom, a od 1995 roku podpisał pełnoprawny zawodowy kontrakt z niemieckim gigantem.
Dyrektorem Deutsche Telekomu był kolarski fachowiec Walter Godefroot, który w latach 60. i 70. ścigał się z Eddym Merckxem oraz Bernardem Hinaultem. Wiedział, że trafił na wyjątkowy talent. – Widać to było na pierwszy rzut oka. Miał wyjątkowy sposób pedałowania i taką siłę płynącą z nóg oraz bioder, że wytwarzał nieprawdopodobną moc. Przypominał mi Hinaulta. Chcieliśmy go chronić jak żyłę złota – wspominał.