Polak ma powody do zadowolenia, bo skakał równo i daleko. W pierwszym konkursie odległości 132 i 133,5 metra wystarczyły do zajęcia ósmego miejsca, a w drugim (133 m i 135,5 m) było jeszcze lepiej. Polak długo prowadził i dopiero szalony lot młodego Fina Ville Larinto (149 m), choć zakończony upadkiem, zepchnął go z pozycji lidera.
Po Finie skakał nowy lider klasyfikacji generalnej Gregor Schlierenzauer i raz jeszcze pokazał, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Wylądował w tym samym miejscu co Larinto, bijąc o siedem metrów własny (ustanowiony dzień wcześniej rekord skoczni) i nawet nie drgnął spadając na zeskok.
Przed drugą serią niedzielnego konkursu 19-letni Austriak był w trudnej sytuacji. Przegrywał z odrodzonym kolegą z drużyny Thomasem Morgensternem (140,5 m w pierwszej próbie), mając ponad 6 punktów straty. Wydawało się, że nie wygra na olimpijskiej skoczni po raz drugi. Wcześniej szanse na zwycięstwo stracili Wolfgang Loitzl i Simon Ammann, którym nic nie pomogła mistrzowska już szarża w drugim skoku.
Loitzl, nieoczekiwany triumfator Turnieju Czterech Skoczni, uzyskał 140 metrów, zaś Ammann, jeszcze w sobotę llder PŚ, skacząc dwa metry dalej wyrównał sobotni rekord Schlierenzauera. Obaj wyraźnie awansowali, Loitzl na piąte miejsce, Ammann na szóste, ale nie dali rady Małyszowi, który zakończył ten pasjonujący konkurs tuż za podium, na czwartym miejscu i po raz drugi został uhonorowany przez Międzynarodową Federację Narciarską tytułem zawodnika dnia.
Nagroda dla czterokrotnego mistrza świata jest jak najbardziej zasłużona. Warto przypomnieć, że Małysz był drugi w kwalifikacjach do niedzielnego konkursu, przegrywając tylko z Norwegiem Andersem Bardalem. Inny z Norwegów, Anders Jacobsen, w sobotę zdyskwalifikowany za zbyt długie narty (po pierwszej serii przegrywał tylko ze Schlierenzauerem skacząc 139 m), tym razem znów miał szansę na podium (czwarty wspólnie z Małyszem przed finałowa próbą), ale nie wytrzymał presji i wylądował zdecydowanie za blisko (tylko 119,5 m).