Grosse Schattenberg, Grosse Olympiaschanze, Bergisel i Paul-Ausserleitner-Schanze – kibicom skoków te nazwy mówią wszystko, tak samo jak Oberstdorf, Garmisch-Partenkirchen, Innsbruck i Bischofshofen.
Może niewielu pamięta, że na samym początku kolejność było odrobinę inna, że chwilę trwało, by turniej okrzepł, ale tak naprawdę to pomysł przelany oficjalnie na papier 14 grudnia 1952 roku w Post Hotel Partenkirchen przez ojców założycieli zmienił się niewiele. Było tych ojców ośmiu: Toni Glos i Emmerich Pepeunig z klubu w Innsbrucku, Beppi Hart i Franz Rappenglück z Partenkirchen, Andi Mischitz i Fred Triebner z Bischofshofen oraz Alfons Huber i Xavier Kaiser z Oberstdorfu.
Wymyślili rzecz tak dobrze, że przetrwał termin – przełom każdego roku, przetrwała lokalizacja i szyk zawodów, przetrwały tłumy na trybunach i powszechny klimat sportowej zabawy podlewany obficie grzanym winem i wzmacniany bułczano-kiełbasianą-pulpetową tradycją kulinarną. Nie zniknął urok obowiązkowych górskich podróży tymi samymi trasami między skoczniami, podziwianie szczytów Nebelhornu, Zugspitze, piękna doliny rzeki Inn.
Nie zmienia się także to, że Turniej Czterech Skoczni sprawdza chętnie pomysły, jakie daje sportowcom i widzom technika: tu przyjechały w 1956 roku pierwsze kamery telewizyjne, tu zakładano mrożone i porcelanowe rozbiegi, wymyślano nowatorskie projekty skoczni, wyświetlano komputerowe linie na zeskoku wyznaczające granicę prowadzenia w konkursie – żeby wymienić najbardziej znane fakty.
Nie maleje sportowe znaczenie wydarzenia, którego zwycięzcy niekiedy mówili, że wyżej cenią tylko złoty medal olimpijski. O pięciu zwycięstwach Janne Ahonena i czterech Jensa Weissfloga nikt nie zapomina, tak samo jak o Svenie Hannawaldzie, który w 2002 roku zakończył rywalizację wygrywając, jako jedyny w kronikach, wszystkie konkursy, jak o Björnie Wirkoli, któremu udało się pokonać wszystkich rywali trzy lata z rzędu.