Kiedy Prevc po 8–9 sekundach wylądował (o telemarku nikt nie myślał), publiczność mogła krzyczeć z zachwytu: 250 m, kolejna wielka sportowa granica przekroczona.
Słoweniec przeszedł z uśmiechem do historii skoków, wymazał czteroletni wynik Johana Remena Evensena (246,5 m), przy okazji wygrał konkurs (pierwszy skok też miał najlepszy, 237,5 m) i został liderem PŚ, bo paru mocnych rywali zostawiło radości lotów na boku, woleli się szykować do mistrzostw świata w Falun.
To także sukces tych, którzy zdecydowali się przebudować Vikersundbakken, jedną z pięciu mamucich skoczni na świecie, tak, żeby ćwierćkilometrowe loty były możliwe i bezpieczne. I sukces Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, która na takie przeróbki pozwoliła. Mina dyrektora FIS ds. skoków Waltera Hofera świadczyła o tym, że on też czuje się ojcem rekordu. Drugi w sobotę był Anders Fannemel (236 i 238,5), trzeci Noriaki Kasai.
W niedzielę konkurs był inny, trochę bardziej zniekształcony przez wiatr, ale wzruszenia porównywalne, jeśli nie większe. Najpierw zapewnił je Rosjanin Dmitrij Wasiliew, który w kwalifikacjach doleciał do 254 metra, ale nie był w stanie wylądować bez upadku.
W konkursie głównym trzeba było czekać na pierwszą próbę Fannemela, by zobaczyć, jak lata się 251,5 m. Norweg nie lądował klasycznie, ale odległość wszystko wybacza. Ustał, to najważniejsze, i jest kolejna okazja do zachwytów.