Pech Hampela nie zna granic. Polak w tym sezonie indywidualnych mistrzostw świata radził sobie bardzo dobrze. Po trzech rundach zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej cyklu Grand Prix. Był jednym z najpoważniejszych kandydatów do tytułu. Ale marzenia o kolejnym polskim mistrzu świata trzeba odłożyć na później.
W sobotę w półfinale drużynowych mistrzostw świata w Gnieźnie Hampel w czwartym wyścigu zderzył się z Rosjaninem Witalijem Biełousowem. Na wyprostowanym motocyklu zmierzał w stronę dmuchanej bandy. W porę zeskoczył z maszyny, ale pech chciał, że z impetem wpadł pod bandę i uderzył w drewniany płot. Szybko przewieziono go do szpitala, gdzie lekarze stwierdzili podwójne złamanie kości udowej. Nikt nie chce tego głośno powiedzieć, ale wiele wskazuje, że to koniec sezonu dla wicemistrza świata z 2010 i 2013 roku. Trudno wyrokować, kiedy wróci na tor.
Bez Hampela młodzi żużlowcy: Bartosz Zmarzlik, Maciej Janowski i Przemysław Pawlicki, zdołali w Gnieźnie zająć drugą lokatę dającą miejsce w barażu. Do zwycięstwa zabrakło tylko pięciu punktów. Gdyby nie wypadek, Polacy już byliby pewni udziału w finale w Vojens. Jednak polscy żużlowcy bardziej niż o wynik martwili się o stan zdrowia kolegi.
– Byliśmy u Jarka zaraz po zawodach. Mile mnie zaskoczyło, w jak dobrym był stanie. Myślałem, że tylko pomacha nam przez szybę, ale mogliśmy z nim porozmawiać. To bardzo mocny psychicznie człowiek – mówił „Rz" Maciej Janowski.
Te słowa potwierdza historia. W 2012 roku marzenia Hampela o medalu pokrzyżowało złamanie kości strzałkowej. Ale w następnym sezonie zawodnik wrócił jeszcze mocniejszy i wywalczył srebro.
Można odnieść wrażenie, że polskich żużlowców prześladuje ostatnio jakieś fatum. W ubiegłym roku nie do zatrzymania był Krzysztof Kasprzak, zerwał jednak więzadła w kolanie. Opuścił tylko jedną rundę GP, ale to zdecydowało o tym, że nie zdołał dogonić Grega Hancocka i był drugi.