Zwycięzca z ubiegłego roku raz jeszcze udowodnił, że jest sportowcem jakich mało – wytrzymał presję oczekiwania na łaskawość wiatru (nagłe turbulencje przerwały konkurs w finale na kilka minut), udźwignął stres związany z prowadzeniem po pierwszej serii, a także ciężar oczekiwania polskich kibiców.
Wykonał tę decydującą próbę w Ga-Pa wedle wzoru z Oberstdorfu – drugi skok był najdłuższy w konkursie (139,5 m), najwyżej oceniony, po prostu mistrzowski. Stojący na dole przy ściance dla liderów Richard Freitag mógł tylko bić brawo, tak samo jak 30-tysięczna publiczność. Niemiec po raz drugi stanął na podium za Polakiem, po raz drugi zagrano Mazurka Dąbrowskiego, trzeci był Norweg Anders Fannemel.
Wygląda na to, że 66. TCS zamienia się w rywalizację polsko-niemieckiej dwójki. Stocha i Freitaga dzieli teraz 11,8 pkt, czyli 6,5 metra w przeliczeniu na długość skoku. Dawid Kubacki w poniedziałek był 12. i zachował trzecie miejsce, lecz traci do lidera już ponad 30 pkt, podobnie jak czwarty w klasyfikacji Japończyk Junshiro Kobayashi i piąty Fannemel. Takich strat łatwo się nie odrabia.
Niemcy i ich austriacki trener podkreślali w poniedziałek, że turniej jeszcze nie ma rozstrzygnięcia. – Para liderów jest, ale główne decyzje jeszcze nie zapadły – zapewniał Werner Schuster.
Oglądane z polskiej perspektywy wydarzenia w Bawarii każą jednak wierzyć, że ciąg dalszy turnieju, już po austriackiej stronie, przyniesie emocje podobne do tych z Oberstdorfu i Ga-Pa. Skoki Stocha zbudowały wiarę, że na 24. indywidualnym zwycięstwie w Pucharze Świata i trzecim w Turnieju Czterech Skoczni (pierwszym polskim w Nowy Rok) mistrz olimpijski nie skończy. Można o tym myśleć, choć sam Stoch w kwestii śmiałych prognoz zachowuje wstrzemięźliwość.