Po tym co zobaczyliśmy podczas konferencji prasowej poprzedzającej Australian Open, po łzach Murraya i zapowiedzi, że nie jest pewien, czy dotrwa do tegorocznego Wimbledonu, gdzie chciałby się pożegnać, mecz z graczem tak solidnym jak Bautista Agut, rozstawionym z nr. 22 (niedawno pokonał Novaka Djokovicia), wydawał się zbyt wysoką przeszkodą. Nie brakowało głosów, że Murray się podda, a Hiszpan wystąpi w roli kata.
Na korcie jednak zobaczyliśmy zupełnie inne przedstawienie. I trudno zrozumieć Australijczyków, zwykle znakomicie czujących sport, a tenis w szczególności, że wiedząc, co się święci, wyznaczyli ten mecz na trzecim co do ważności korcie. Andy Murray miał prawo do większej sceny, ale najważniejsze, że nie obnosił się ze swoją krzywdą, wprost przeciwnie, zagrał tak ambitnie, że dumne z niego może być całe rodzinne Dunblane, cała Szkocja i cała Brytania, którą przekonał do siebie dopiero po wimbledońskim triumfie w roku 2013.
Kiedy Bautista Agut wygrał dwa pierwsze sety 6:4, 6:4, chyba mało kto wierzył, że w tym meczu może jeszcze być napięcie. Tym bardziej że Murray cierpiał, utykał, w przerwach między gemami trzymał się za prawe biodro, patrzył zbolały w stronę swego boksu, gdzie siedziała matka Judy i brat Jamie. Ale ani na chwilę nie przestał walczyć, nie uległ pokusie, by zebrać oklaski należne bohaterowi, który dzielnie walczył, ale przegrał. Chciał więcej, a publiczność wraz z nim, na trybunach i chyba przed telewizorami na całym świecie.
Tenisowa logika podpowiadała: im dłużej trwa ten mecz, tym mniejsze są szanse Szkota, ale on przez dwa kolejne sety prawdzie tej zaprzeczał i dopiero w secie piątym zobaczyliśmy bezradnego Murraya. Bautista Agut wygrał 6:4, 6:4, 6:7 (5-7), 6:7 (4-7), 6:2 mecz z 229. tenisistą rankingu ATP, na którego zwrócone były oczy wszystkich. Hiszpanowi też należy się uznanie, bo z rywalem wyraźnie kontuzjowanym, który jednak się nie poddaje, wcale nie walczy się łatwo. Jest na ten temat spora tenisowa literatura, z Bohdanem Tomaszewskim („Romantyczne mecze") włącznie.
„Oczywiście dzisiejszy mecz był dla mnie wyjątkowy, choć to tylko pierwsza runda turnieju i przegrałem. Ale mimo to nigdy nie zapomnę tego wieczoru" – powiedział Murray po meczu. My też nie zapomnimy. W kolejnej rozmowie, ze swoim byłym trenerem Markiem Petcheyem, dodał: „Może jeszcze się tu spotkamy", ale zaznaczył, że jeśli zdecyduje się spróbować kolejny raz, potrzebna będzie nowa operacja biodra, a to oznacza wielki znak zapytania.