Na przywróconych z roli szpitala zakaźnego do zwykłych funkcji kortach Narodowego Centrum Tenisowego im. Billie-Jean King, w nowojorskiej dzielnicy Queens, w poniedziałek o 17 czasu polskiego zacznie się US Open.
Turniej będzie inny. Bez kwalifikacji, mikstów i rozgrywek juniorskich, z okrojonymi deblami i symboliczną rywalizacją na wózkach, z pulą nagród po raz pierwszy od lat zmniejszoną o kilka procent. Co nie znaczy, że małą: 53,4 mln dol. – po 3 mln dla mistrzyni i mistrza, 61 tys. dla uczestnika pierwszej rundy. Pieniądze te rozdzielono w sposób janosikowy: najwięcej zabrano bogatym, by dodać biedniejszym, którzy szybko odpadną.
Bez liniowych
Do tego dochodzi brak widzów, dla większości uczestników wspólny hotel, ograniczenie kontaktów ze światem zewnętrznym, limity osób towarzyszących, badania medyczne i testy na obecność koronawirusa, maseczki w stałym użyciu – wszystko pod groźbą kar, z wydaleniem z turnieju włącznie.
Technologia turniejowa też się zmieni. Trzy główne korty (Arthur Ashe, Louis Armstrong i Court 17) będą obsługiwane przez operatorów kamer, na pozostałych pojawią się kamery sterowane zdalnie. System Hawk-Eye zastąpi liniowych na 11 z 13 kortów, tylko na stadionach im. Arthura Ashe'a i Louisa Armstronga pojawią się sędziowie i jedynie tam grający dostaną możliwość prośby o challenge – komputerowe sprawdzenie decyzji liniowego.
Obawy przed niewygodami zatrzymały w domach wiele mistrzyń i mistrzów rakiety. Lista nieobecności zawiera nazwiska Rafaela Nadala, Rogera Federera (on akurat miał kontuzję), Gaela Monfilsa, Ashleigh Barty, Simony Halep, Eliny Switoliny, Bianki Andreescu, Kiki Bertens i Belindy Bencic.