Najlepszemu polskiemu tenisiście można wybaczyć prawie wszystkie grzechy za to, jak wygrał piątego seta meczu z Gaelem Monfilsem, a właściwie za to, jak złamał Francuza 6:4, 1:6, 6:7 (3-7), 6:3, 6:3, nie okazując nawet odrobiny irytacji w momentach trudnych. A takie były, także w piątym secie (dwa podwójne błędy serwisowe w jednym gemie, dwa błędy stóp).
Dawny Janowicz straciłby zimną krew i przegrał, teraz w australijskim upale zachował chłodną głowę. Kiedy przełamał podanie Monfilsa i objął prowadzenie 5:3, Francuz zrezygnował z walki, w ostatnim gemie snuł się bez wiary po korcie, a Janowicz błyskawicznie zrobił swoje i jest w trzeciej rundzie, gdzie czeka na niego rozstawiony z nr 12 leworęczny Hiszpan Feliciano Lopez (jeszcze ze sobą nie grali).
Przed wyjazdem do Melbourne Janowicz mówił, że podczas zimowej przerwy trenował tak ciężko jak nigdy i – co najważniejsze – nic go nie bolało. W pomeczowych wypowiedziach podkreślił to jeszcze raz, dodając rzecz chyba najistotniejszą: że zmienił też swoją głowę. „Miałem kłopoty ze zdrowiem i problemy osobiste, dzisiejsze zwycięstwo jest nagrodą, to był dla mnie niezwykle ważny mecz. Teraz, nawet gdy jestem zły, walczę o każdą piłkę, bo zmieniłem się także pod względem mentalnym" – powiedział, cytowany przez agencję Reuters.
Jeśli ta chłodna głowa zostanie mu na dłużej, pod względem tenisowym nie widać przeszkód, by szybko wrócił tam, gdzie jego miejsce, czyli do przedsionka sławy.
44. pozycja w światowym rankingu nie może być satysfakcjonująca dla gracza o takich możliwościach, wypada tylko czekać na kolejne oznaki mentalnej przemiany młodzieńca z Łodzi. Najlepiej już w sobotę. Feliciano Lopez w Melbourne nie prezentuje się imponująco, w pierwszej rundzie musiał bronić trzech meczboli w pojedynku z Amerykaninem Denisem Kudlą (Hiszpan wygrał piątego seta 10:8), w drugiej pomógł mu krecz rywala. Janowicz powtórzył już swój wynik z ubiegłorocznego Australian Open, ale teraz – wnioskując z tego, jak gra, jak się zachowuje i co mówi – z nadzieją czekamy na więcej.