Murray starał się być dzielny podczas wręczania nagród, ale głos mu się łamał, gdy przepraszał zawiedzionych rodaków: – Umiem już płakać jak Roger, szkoda, że nie potrafię grać jak on...
Marzenie Szkota, by zostać wielkoszlemowym mistrzem po 74 latach od ostatniego brytyjskiego sukcesu, zakończyło się na trzech przegranych setach z Rogerem Federerem – 3:6, 4:6, 6:7 (11-13), z których tylko ostatni przyniósł złudzenia, że mecz może się wyrównać.
Ten set, a zwłaszcza tie-break, wynagrodził po części brak emocji na początku finału. Przewaga Szwajcara była za duża. Murray nie grał źle, ale zderzył się z Federerem, jakiego nie potrafi pokonać nikt. Zobaczył, że nie zmęczy Szwajcara długimi wymianami, że nie zagra bardziej błyskotliwie, że mimo szybkich nóg i żelaznych płuc nie obroni się przed jego atakami przy siatce.
Gdy sam ruszył do ataku, spotkanie trochę się wyrównało, ale przewaga 5:3 i własny serwis też nie wystarczyły do wygrania trzeciego seta. Brytyjscy kibice z nadzieją i rozpaczą liczyli jeszcze kolejne stracone piłki setowe w tie-breaku (doliczyli się pięciu) i obronione piłki meczowe (były dwie), w końcu musieli przełknąć gorzką prawdę: Roger Federer jest mistrzem nad mistrzami.
Szwajcar wygrał po raz 16. w Wielkim Szlemie i licznik bije dalej, a zachwyty znów są takie jak w latach największej chwały. Nie sprawdziły się prognozy, że przeszkodzi mu ojcostwo, że brak wielkiego sztabu szkoleniowego pozbawi siły, wytrzymałości i techniki. Federer znów jest największy, granicą jego osiągnięć może być tylko wygranie Wielkiego Szlema w sposób klasyczny – w jednym roku.