Przestudiowano zapis z 15 zawodowych turniejów cyklu ATP, rozegranych w sezonach 2006 i 2007. Oceniono 1473 weryfikacje, o jakie poprosiło 246 graczy. Każda to był tzw. challenge, czyli wyzwanie rzucone przez zawodnika sędziemu. Kwestionujący prosił, by ocenić sytuację przy pomocy animacji komputerowej, za chwilę wszyscy widzieli, jak było naprawdę. Wyniki opracowane przez Brytyjczyków rozwiewają kilka mitów powielanych przez ludzi grających w tenisa. Od kiedy sięgam pamięcią to w najpierw w moim klubie, a potem przy kolejnych, już turniejowych okazjach, słyszałem różnych autorytetów, że wszystkiemu winni są sędziowie, bo to oni się mylą i oszukują. Dr George Macher wylicza tymczasem, że faktyczne błędy liniowych stanowią niecałe 40 procent kwestionowanych orzeczeń. Na dodatek ponad połowa takich pomyłek odnosi się do piłek, lądujących poza linią w odległości mniejszej niż 2 cm 25 mm.

Demonstracje ze strony zawodników, jaki to ogromny aut został właśnie niezauważony - okazuje się - są zachowaniami nie fair, bo mamy wówczas do czynienia ze sprawdzianami wyjątkowo trudnymi dla ludzkiego oka. Generalnie obszar sporny w każdym meczu wyznacza zwykle odległość 10 cm od linii. Z opracowania wyspiarzy wynika, że do takiego obszaru odnosi się aż 95 % kwestionowanych orzeczeń. Rekordzista, pewnie krótkowidz, postanowił pokłócić się o piłkę, która lądowała dokładnie 45 cm za linią końcową. I pomyśleć, że tyle razy wysłuchiwałem z ust starszych kolegów, brzmiącą niczym pewnik maksymę: tenisista widzi na korcie najlepiej i to przede wszystkim on potrafi dobrze ocenić, jak sam zagrał.

Dokumentacja ATP z pojedynków, objętych systemem komputerowego sędziowania, jest obszerna i dokładna. Zapisuje się tam szczegóły wszystkich werdyktów, zarówno tych kwestionowanych przez zawodników, jak i tych, gdy nikt o challenge nie poprosił. Kiedy podliczono wszystkie oceny piłek, lądujących do 10 cm od linii, tenisiści zostali znokautowani przez sędziów w pojedynku na to, kto ma rację. Okazało się, że błędy liniowych zdarzają się wówczas w zaledwie 8 procentach opisanych wyżej sytuacji.

Mamy czas wielkich europejskich turniejów, granych na mielonej cegle. Sytuacja dla sędziów i dla tenisistów komfortowa, bo ślad na korcie jest wyraźnie zaznaczony, a w razie sporu można podejść i miejsce lądowania piłki obejrzeć. Podczas dramatycznych pojedynków, toczących się w Monte Carlo kilkakrotnie złapałem się na tym, że jednak i na tej nawierzchni zaczyna mi brakować elektronicznego rozstrzygania sporów.

Definitywne zastąpienie liniowych - choć się tak starają i robią mniej błędów niż nam się zdawało - komputerem połączonym z telewizyjnymi kamerami wydaje mi się już tylko kwestią czasu. Tenis jest starą grą z pięknymi tradycjami, ale skoro wcześniej kilka już razy udało się je złamać w imię postępu, warto dla ułatwienia sobie życia spróbować po raz kolejny.