Zwycięstwo nad Japonką Aiko Nakamurą było szybkie i łatwe, jak w większości meczów Agnieszki po igrzyskach w Pekinie. 6:1, 6:4, dwa krótkie sety – tak Polka wygrywała w US Open, dopóki na jej drodze nie stanęła Venus Williams. W Tokio nie stanie, bo amerykańskie siostry nie zgłosiły się do jednego z ostatnich wielkich turniejów sezonu.
Tokijskiemu Toray Pan Pacific Open dorówna kategorią i wysokością premii tylko październikowy Kremlin Cup. Oba to Tier I, z pulą nagród 1,34 mln dolarów i aż 430 punktami do rankingu za zwycięstwo. Większa wypłata będzie czekać tylko w zaczynających się 3 listopada w Katarze mistrzostwach WTA.
Wystąpi w nich osiem najlepszych tenisistek rankingu Race to the Championships i gdyby listę zamykano dzisiaj, Radwańska zagrałaby w Katarze. Wprawdzie na liście uwzględniającej tylko punkty zebrane w tym roku (to różni ją od głównego rankingu WTA) Polka jest dziewiąta, ale menedżer Marii Szarapowej zapowiedział już, że jego gwiazda będzie do końca roku leczyła kontuzję ramienia i do startów wróci w styczniu.
Radwańska zagra jutro rano polskiego czasu z Francuzką Marion Bartoli, która też w pierwszej rundzie nie zdążyła się zmęczyć. Pokonała Marię Kirilenko 6:2, 6:2. Z Radwańską Bartoli jeszcze nie wygrała: rok temu w Stuttgarcie i przed trzema miesiącami w Eastbourne lepsza była Polka. Jeśli Agnieszce uda się awansować do ćwierćfinału, prawdopodobnie spotka się tam z Aną Ivanović, a była liderka rankingu wciąż bardziej jest zajęta sesjami reklamowymi i zdjęciowymi niż tenisem. Od zwycięstwa w Roland Garros wygrała tylko cztery mecze.
– Gdyby Agnieszka pokonała Bartoli, nie widzę powodu, by miała przegrać z Ivanović – mówi menedżer sióstr Radwańskich Wiktor Archutowski, ale od razu zastrzega: – Bartoli to znakomita tenisistka, a Agnieszka nie lubi wybiegać w przyszłość. Jak mawiają Anglicy, nie licz piskląt, dopóki się nie wyklują.