A prób było wiele – od likwidacji gry na przewagi i wprowadzenia tie-breaka zamiast decydującego seta w deblu, przez powiększanie albo zmiękczanie piłek, aż po dopuszczenie trenerów na kort w czasie przerw. Latami trwały też prace nad systemami elektronicznego sędziowania, przede wszystkim na kortach innych niż ziemne, bo tam piłka pozostawia ślad.
Od lat arbiter na stołku korzysta z czujnika, który zwolnił z pracy w warunkach wysokiego ryzyka klęczącego przy siatce sędziego netowego. Jeszcze w latach 80. Brytyjczycy wprowadzili na Wimbledonie Cyklopa - urządzenie swojego pomysłu, które dzięki podczerwieni sygnalizowało, po której stronie linii serwisowej upadła piłka (co zadaje kłam opinii, że w All England Club nic i nigdy się nie zmienia).
Australijczycy postanowili iść dalej i podczas Australian Open testowali system automatycznego sędziowania na całym korcie. Jego podstawą były czujniki wykrywające na liniach śladowe ilości tytanu w piłkach. Jednak obie metody miały wady. Cyklop włączał się nieproszony, gdy w fotokomórce znalazł się owad czy liść, a australijski Tel reagował nie tylko na piłkę, ale też na metalowe elementy tenisowych butów. Aż pojawił się Brytyjczyk Paul Hawkins ze swoją pasją do sportu i doktoratem ze sztucznej inteligencji. Opracowany przez niego system nie bazuje na wykryciu, gdzie faktycznie spadła piłka, lecz na obliczeniu toru jej lotu przez komputer. Sześć kamer śledzi prędkość i trajektorię zagrania, a następnie jest ono przyrównywane do zapisanego w pamięci modelu kortu, który został wcześniej dokładnie wymierzony. Bo każdy plac gry jest nieco inny – żaden nie jest idealnie płaski, na żadnym linie nie są idealnie proste. Trzeba wiedzieć nawet jaka jest temperatura nawierzchni i jak bardzo piłka spłaszcza się przy odbiciu. Każda wymiana na korcie oznacza miliard operacji w pamięci maszyny. Pierwsze próby systemu przeprowadzono siedem lat temu, jednak wyniki nie były zadowalające. Dziś dokładność Hawk Eye ocenia się na 3,6 mm, choć wynalazca twierdzi, że system jest jeszcze bardziej precyzyjny, tylko nie ma dość dokładnych urządzeń, aby to sprawdzić.
Oficjalna premiera natychmiastowych powtórek miała miejsce przed trzema laty na US Open (pierwszą zawodniczką, która zakwestionowała decyzję sędziego była Amerykanka Jamea Jackson). I natychmiast wszyscy zaakceptowali ten pomysł - kibice, oficjele i, przede wszystkim, zawodnicy. Bo zamiast spoglądać pytająco w kierunku trenera (jeśli akurat siedzi po właściwiej stronie kortu), albo prowadzić skazane na porażkę dyskusje z sędzią, mogą trzy razy w każdym secie (plus jeden raz w tie-breaku) zażądać wyświetlenia komputerowej symulacji. Na trybunach przyjmowane jest to zwykle z radosnym oczekiwaniem: no i kto ma rację? Zadowoleni są też sędziowie, bo okazuje się, że w przypadku 70 procent kwestionowanych dotychczas decyzji to oni mieli rację. To pokazuje, że nie są aż tak omylni, jak sugerowali zawodnicy i czasem publiczność, która zwykła stawała po stronie gracza.
- Chciałbym, żeby to urządzenie było na każdym korcie – przyznaje Brytyjczyk Andy Murray, finalista US Open, jednak on także zdaje sobie sprawę, że w najbliższym czasie nie będzie to możliwe. Instalacja systemu i oprogramowanie kosztuje 100 tysięcy dolarów. Nawet bogata federacja amerykańska pozwoliła sobie w Nowym Jorku jedynie na dwa egzemplarze – na korcie centralnym im. Arthura Ashe'a i drugim co do wielkości Louis Armstrong Stadium. Myślą nad trzecim. System można wykorzystać także jako narzędzie statystyczne oraz w celu uatrakcyjnienia przekazu telewizyjnego (w tym przypadku Hawk Eye znalazł zastosowanie także na Roland Garros, na korcie ziemnym), jednak to ocena spornych piłek przyniosła sukces jego wynalazcy.