„Trawa jest tylko dla krów" – to znany cytat z Manolo Santany, hiszpańskiego tenisisty, który tak mówił, zanim wygrał Wimbledon w 1966 roku. Potem powtarzali te słowa z różnych powodów: Ivan Lendl, Marat Safin, Marcelo Rios, nawet czeski inżynier Jan Kodeš, wimbledoński mistrz z 1973 roku.
Narzekać na trawę od zawsze było łatwo: bo ślisko, bo piłka odbija się niżej i pędzi szybciej, bo upaść można łatwo, bo mecze bywają nudne, gdy spotka się dwóch bombardierów. Grający dodawali, że muszą kupować na te cztery tygodnie w roku nowe obuwie, ze specjalnym bieżnikiem, a producenci niechętnie angażowali się w tę produkcję, bo sprzedaż tak specjalistycznych butów była umiarkowana.
Kto liczył koszty utrzymania kortów trawiastych, też wiedział, że zieleń kosztuje. Ostatni wielkoszlemowy mecz na nowojorskiej trawie rozegrano w US Open 8 września 1974 roku. W Australian Open tradycja zniknęła po męskim finale 25 stycznia 1987 roku na kortach Kooyong Stadium.
Członkowie All England Lawn Tennis Club (AELTC), wysłuchawszy głosów o potrzebie zmiany nawierzchni w Wimbledonie, zrobili to, tylko na swój, brytyjski sposób – po prostu zmienili trawę.
Na przełomie XX i XXI wieku AELTC zaangażował do pracy nad nową mieszanką traw Sports Turf Research Institute – specjalistyczną jednostkę naukową, która po serii badań wykonała zadanie. Na polach w Bingley w środkowej Anglii (200 mil na północ od Londynu) sprawdzono, jaka trawa najlepiej wytrzymuje dwutygodniowe tarcie butów i piłek, jaka najlepiej wygląda i do tego nie potrzebuje przesadnie dużo wody ani częstego koszenia, wreszcie jaka przytrzyma piłki, by nie leciały jak pociski koło uszu grających.