—korespondencja z Gdańska
Na ten punkt bardzo liczono, nie tylko dlatego, że od soboty można pisać, że Polacy jednak potrafią wygrywać mecze w Grupie Światowej. Kubot z Matkowskim wyszli na kort w ERGO Arenie, by przede wszystkim uratować show, dać nadzieję kolegom i przyjemność oglądania meczu (lub dwóch) w niedzielę o awans, a nie tylko gry o pietruszkę.
Wykonali swą robotę profesjonalnie: zwyciężyli 6:3, 6:4, 6:4. Carlos Berlocq i Renzo Olivo nie zdołali w żadnym secie przełamać podania polskiego debla, w gorących starciach na woleje, minięcia i loby Polacy byli lepsi, choć rywale swoje też potrafią i kilka razy to pokazali.
Gra Matkowskiego z Kubotem układała się dobrze, choć w sobotę liderem zwykle był ten drugi, ale jeśli niekiedy pojawiały się groźby, to potężne serwisy kolegi bardzo się przydawały. W każdym secie wystarczyło Polakom raz zdobyć gem serwisowy rywali i utrzymywali przewagę.
Kończył mecz Matkowski – cztery serwisy, cztery proste punkty, zwycięstwo miało ładny finał, z przytupem. – Argentyńczycy grali nierówno, raz lepiej, raz gorzej, my trzymaliśmy równą formę, to była pewna wygrana, choć czasem zdarzało się w gemach trochę nerwów. Nie zaskoczyli nas za bardzo, choć Renzo Olivo dobrze spisywał się przy siatce. Zmierzono mi prędkość serwisu 251 km/godz.? Pewnie tyle nie było, zresztą znacznie ważniejszy dla mnie jest fakt, że zaliczyłem kolejnego asa, lecz skoro taki jest oficjalny pomiar, to niech na zawsze zostanie – mówił polski tenisista.