—korespondencja z Londynu
Może komuś to spotkanie się dłużyło, ale publiczności na korcie centralnym na pewno nie. Wynik imponujący: 5:7, 7:5, 7:6 (7-2), 3:6, 13:11, oficjalny czas gry (nie licząc zamykania dachu i włączenia oświetlenia z powodu ciemności): 4 godziny i 39 minut.
Potem, po nerwach, zmianach nastrojów, emocjach dobrych i złych było już tylko to, na co warto było czekać, bo pisała się na naszych oczach historia tenisa dwóch krajów: Łukasz Kubot i Marcelo Melo padają na trawę, szaleją ze szczęścia, potem wchodzą do loży królewskiej, Sue Barker, głos BBC, od lat niezbędna prz takich okazjach – wymienia elegancko nazwiska, zwycięzcy odbierają od księcia Kentu srebrne puchary, Polak roni łzę, Brazylijczyk gryzie puchar, każdy objaw radości jest w takiej chwili dobry.
Czytaj także:
My, na ile emocje pozwalają, powtarzamy: Polak podwójnym mistrzem Wielkiego Szlema, Polak wreszcie wygrał w Wimbledonie. Można przypominać tę drogę, cytować statystyki, ale w takiej chwili to mało ważne.
Zostanie z tego finału wiele wspomnień, najważniejsze oczywiście z finałowego piątego seta długości 103 minut. Wcześniej też było ciekawie. Mecz przebiegał przecież wedle kanonów współczesnej gry deblowej na trawie, gdzie serwis oznacza dużą przewagę, akcje są krótkie i dynamiczne jak zderzenia kling na planszy szermierczej, po serwisie decyduje refleks, zmysł orientacji, oczywiście returny i woleje, którymi Polak z Brazylijczykiem mieszali wszystkim rywalom szyki.