Borg to pierwszy tenisowy idol rozpoznawalny globalnie, śledzony przez media, wielbiony przez fanów. Zainteresowanie podsycało jeszcze to, jaki był – chłodny, smutno uśmiechnięty, nawet po największych triumfach. Od razu rodziło się podejrzenie, że jest w nim jakaś tajemnica. Jego życie dowiodło, że była.
By właściwie ocenić to, co widzimy w filmie, trzeba przypomnieć, że przed Borgiem i McEnroe tenisiści bywali sławni, ale nie rozbudzali wyobraźni tak jak piłkarze. Do roku 1968, gdy do gry w wielkich turniejach dopuszczono zawodowców, Wimbledon i Roland Garros nie skupiały uwagi tak jak teraz.
Wszystko się zmieniło kilka lat później, gdy do gry weszła telewizja. Tenis zagościł na dobre w domach bogatego Zachodu (w naszych nieco później) i dostał idealny prezent – Borga i McEnroe.
Film opowiada historię ich wimbledońskiego finału z roku 1980, wygranego przez Borga (tie-break w czwartym secie przeszedł do legendy). Są też wycieczki w przeszłość obu graczy ilustrujące to, co kibice tenisa wiedzą dobrze: Szwed i Amerykanin pochodzili z dwóch różnych światów.
Podstawowym pytaniem, jakie sobie zadawałem, idąc na film, było to, czy uda się pokazać tenis w sposób wiarygodny (dotychczas w kinie nikt tego nie zrobił, a niektóre próby były żenujące) oraz czy w obu bohaterach rozpoznam tych, o których przeczytałem setki artykułów i kilka książek.