Na początku czerwca dziennikarze BBC i portalu ProPublica ujawnili informacje, że Salazar, były gwiazdor biegów maratońskich, podawał swoim zawodnikom niedozwolone substancje. Od razu pojawiły się podejrzenia wobec najbardziej znanego i utytułowanego lekkoatlety, które swoje umiejętności rozwijał pod skrzydłami Kubańczyka z amerykańskim paszportem - Mo Faraha. Tym bardziej, że jak twierdzi BBC, są dowody na to, że Salazar aplikował środki dopingujące Amerykaninowi Galenowi Ruppowi, wicemistrzowi olimpijskiemu na 10000 m z Londynu i partnerowi treningowemu Mo Faraha.
Biegacz do tego stopnia przejął się domniemaniami, że postanowił wycofać się z mityngu Diamentowej Ligi w Birmingham. Dziennikarze z USA i Wielkiej Brytanii prześcigali się w domysłach, co ta decyzja tak naprawdę oznacza. W końcu głos postanowił zabrać sam zawodnik.
- Każdego dnia ciężko pracuję. Moje ciało przechodzi przez piekło. Siedem miesięcy w roku jestem poza domem, nie widuję swojej rodziny. A jestem uważany za kogoś, kim nie jestem, za oszusta. Jeśli jestem oszustem, udowodnijcie to. Jeśli nie - po prostu zostawcie mnie w spokoju. To nie w porządku, że ludzie myślą, że obrałem drogę na skróty. To nie fair. Jestem w 100 procentach czysty - powiedział Mo Farah w rozmowie ze Sky Sports.
Dwukrotny złoty medalista olimpijski opowiadał także o swoim spotkaniu z Alberto Salazarem po pojawieniu się oskarżeń. Trener stwierdził, że na razie musi się wycofać i skupić na udowadnianiu, że zarzuty nie są prawdziwe.
Mo Farahowi do tej pory nie udowodniono stosowania zakazanych środków. "Daily Mail" informował kilka tygodni temu, że biegacz w 2010 i 2011 roku nie stawił się na dwa obowiązkowe badania antydopingowe. Zgodnie z przepisami WADA (Światowej Agencji Antydopingowej) trzy takie przypadki w ciągu 12 miesięcy skutkują zawieszeniem na dwa lata.