Jeśli jest po godz. 10 czasu pekińskiego, to znaczy, że trzeba już wypatrywać na trybunach olimpijskiej pływalni sławnych twarzy, bo Michael Phelps zaraz będzie walczył o kolejne złoto. Tym razem niedaleko George’a Busha i jego świty usiadł Bill Gates. Czekał na nich najwspanialszy jak dotąd wyścig igrzysk.
To miała być najwyższa przeszkoda na drodze Phelpsa do pobicia rekordu Marka Spitza i chyba rzeczywiście była. Przed ostatnią zmianą sztafety 4x100 m stylem dowolnym drużyna USA zajmowała dopiero trzecie miejsce. Phelps skończył pracę wcześniej, teraz był już tylko kibicem. Popłynął na pierwszej zmianie, pobił rekord USA, ale jeszcze szybszy był Eamon Sullivan z Australii. Do niego należy teraz nowy rekord świata – 47,24.
Następni dwaj Australijczycy obronili przewagę wywalczoną przez Sullivana, szybsi od Amerykanów byli również Francuzi, a mieli jeszcze na ostatniej zmianie Alaina Bernarda, dotychczasowego rekordzistę. Drugi złoty medal był coraz dalej od Phelpsa, razem z nim oddalał się milion dolarów premii za poprawienie wyczynu Spitza.
Za Mattem Targettem z Australii skoczył do wody Bernard, monstrum pływania, a za nimi Jason Lezak. Australijczyk został z tyłu, ale Bernard, ruszając na ostatnią pięćdziesiątkę, wyprzedzał jeszcze Lezaka o pół długości ciała. Amerykanin z każdym przeciągnięciem ręki w wodzie był coraz bliżej rywala, Francuz słabł i dotknęli ściany niemal jednocześnie. Niemal, bo Bernard zrobił to o osiem setnych sekundy później.
Phelps wyrzucił ramiona w górę i krzyknął głośno. Za chwilę dołączyli do niego koledzy, by wyściskać Lezaka. Jego 46,06 s to najszybsza zmiana w historii sztafet, czasem 3:08,24 Amerykanie ustanowili oczywiście nowy rekord świata. Poprzedni był o prawie 4 sekundy gorszy i przetrwał tylko kilkanaście godzin. Należał do amerykańskiej sztafety B, która wywalczyła dla swoich szybszych kolegów miejsce w finale. Z drużyny eliminacyjnej tylko Cullen Jones płynął w wyścigu finałowym.