Na razie kort nr 6, niezbyt ważny, ale leżący naprzeciwko głównego wejścia na kort centralny jest dla polskiego tenisa szczęśliwy. W poniedziałek wygrał tam Hurkacz, we wtorek Magda Linette. Może ktoś z loży królewskiej, choćby Kate Middleton, czyli księżna Cambridge, lub rodzice Rogera Federera, rzucili okiem na grę Polki, przełykając na tarasie łyk szampana.
Sukces pani Magdy zapowiadał się bardzo okazale, wynik 6:0 w pierwszym secie z Anną Kalińską mówił wszystko, ale set drugi trwał ponad godzinę, miał zmienne losy (było 3:1 dla Rosjanki), w końcu decydował tie-break, zakończony wynikiem 11-9 dla Linette.
Można z tej okazji przypomnieć: pani Magda grała wcześniej w trzech wimbledońskich turniejach kwalifikacyjnych, potem w czterech głównych. Do wtorku bilans brzmiał – zero zwycięstw, siedem porażek. Teraz już tak nie brzmi.
– Nie grałam w drugim secie tak dobrze jak w pierwszym, na szczęście pozostałam spokojna. Drugi set zaczęłam za wolno i właściwie tak było do końca, ale w tie-breaku starałam się być bardziej agresywna, też popełniałam błędy, ale jednak ryzyko zostało wynagrodzone. Wyciągnęłam kartki z notatkami z torby, bo tak robię, kiedy nie idzie. To pomaga wrócić do dobrej gry – mówiła zwyciężczyni.
Rywalką Polki w czwartek będzie obywatelka USA, choć z rosyjskich rodziców, juniorska mistrzyni US Open 2017 Amanda Anisimova (26. WTA). Strachu mieć nie trzeba, choć kibice pamiętają: nastoletnia Amanda niedawno w Paryżu doszła do półfinału, wygrywając po drodze z Simoną Halep. Recepta na Anisimovą?