Zamiast wielkiego żużla w Warszawie w sobotę zobaczyliśmy wielką kompromitację. Przez niedziałającą taśmę startową i tor zagrażający zdrowiu zawodników zawody przerwano po 12 z 23 zaplanowanych biegów. Pozwala na to regulamin cyklu Grand Prix. Zwycięzcą został Słoweniec Matej Zagar (8 pkt), który wyprzedził Chrisa Harrisa (Wielka Brytania) i Jarosława Hampela (obaj mieli po 7 pkt).
Ale kibice mieli prawo czuć się oszukani i dawali temu wyraz. Gdy przerwa po 12. biegu niemiłosiernie się przedłużała (trwała ponad godzinę), zaczęli gwizdać, a po chwili gwizdy zamieniły się w okrzyki „Złodzieje!".
Całe nieszczęście zaczęło się od problemów z taśmą startową. Unosiła się nierówno, przez co jedni zawodnicy startowali szybciej. Z awarią walczył sztab ludzi, ale nie udało się jej usunąć. W końcu sędzia James Lawrence zdecydował o rezygnacji z taśmy i żużlowcy ruszali na zielone światło. Przemysław Pawlicki, zawodnik Unii Leszno, mówił w wywiadzie telewizyjnym, że pamięta taką sytuację z II ligi, ale w GP czegoś takiego nie widział.
Ale taśma nie była jedynym problemem. W fatalnym stanie był też tor, na który zawodnicy narzekali już przed piątkowym treningiem. Upadki Australijczyków Chrisa Holdera w 10. biegu i Troya Batchelora w 12. jeszcze bardziej zagęściły i tak napiętą atmosferę. Po trzeciej serii biegów żużlowcy udali się na naradę. Podobno padło wiele mocnych słów, podobno przedstawiciele Międzynarodowej Federacji Motocyklowej (FIM) straszyli karami za odmowę kontynuowania jazdy. Było dużo przypuszczeń, bo nikt nie chciał mówić. Jedno nie ulegało wątpliwości – święto żużla w Warszawie przedwcześnie dobiegło końca.
– Naprawdę nie chcę się wypowiadać na temat toru. Proszę o to pytać osoby odpowiedzialne za jego przygotowanie – ucinał szybko wszelkie pytania Jarosław Hampel. Natychmiast pojawiły się plotki, że zawodnicy otrzymali od FIM zakaz wypowiadania się o przerwaniu zawodów, ale i tego nikt oficjalnie nie potwierdził. Jedno jest pewne: żużlowcy nabrali wody w usta. Tylko Nicki Pedersen stwierdził w rozmowie z duńskimi dziennikarzami, że „to był cyrk, a nie Grand Prix".
Od razu pojawiło się pytanie – kto jest odpowiedzialny za całe zdarzenie? I w tym miejsce trzeba jasno powiedzieć – winy nie ponoszą polscy organizatorzy. Polski Związek Motorowy ze swojej strony wszystko przygotował jak należy i jest tak samo poszkodowany jak kibice.
Winnym blamażu jest Ole Olsen i jego firma Speed Sport. Częścią winy można obarczyć także promotora cyklu GP firmę BSI. Brytyjczycy wymagają, by tory jednodniowe układał właśnie Duńczyk. To całkiem zrozumiałe, ponieważ ma w tym olbrzymie doświadczenie. Jednak w sobotę zawiódł. I to w zawodach, które miały być wizytówką żużla na świecie.