Korespondencja z Warny
Pierwsze miejsce w grupie Polacy mają praktycznie zapewnione, a to daje im w Sofii kolejny dzień wolny od grania. Gdy inni będą męczyć się we wtorek w barażach, oni będą tylko trenować i odpoczywać, Do rywalizacji przystąpią dopiero w środę, gdy przyjdzie walczyć o półfinał. Ale na razie to dość odległa przyszłość. Najważniejsze, że uporali się ze Słowenią, choć łatwo wcale nie było.
Na szczęście mamy w drużynie Mateusza Mikę, który podobnie jak w spotkaniu z Belgią był jej pierwszoplanową postacią. Nie tylko skutecznie atakował, ale też pewnie przyjmował zagrywkę rywali. Zdobył najwięcej punktów (21) i raz jeszcze potwierdził jak świetnym jest siatkarzem.
Stephane Antiga, tak jak większość trenerów na ogół nie zmienia zwycięskiego składu, więc mecz ze Słowenią zaczęła ta sama szóstka co z dzień wcześniej. Ale gdy tylko pojawiły się pierwsze, drobne problemy, szybko podjął decyzję i na początku drugiego seta, w miejsce Fabiana Drzyzgi, zobaczyliśmy drugiego rozgrywającego, Grzegorza Łomacza. Później znów wystawiał Drzyzga, choć kiedy przyszło twardo walczyć o zwycięstwo w trzecim secie, Antiga zdecydował się na podwójną zmianę z Łomaczem i Dawidem Konarskim w ataku. Na szczęście w porę wrócił do wyjściowego ustawienia z Kurkiem i ten przesądził o jego losach. Trzeba oddać Kurkowi, że choć statystyki miał w tym meczu być może nie najlepsze, to w najważniejszym momencie trzeciego seta, przy stanie 1:1, stanął na wysokości zadania. Najpierw bardzo efektownie zablokował skrzydłowego rywali i wyszliśmy na prowadzenie 26:25. Chwilę później skończył atak na potrójnym bloku i znów mieliśmy setbola (27:26). W ostatniej akcji raz jeszcze Drzyzga posłał do niego piłkę i Bartek znów poradził sobie ze słoweńskim, wysokim i szczelnym blokiem. Było 28:26, 2:1 w setach i słynny Włoch Andrea Giani zaczął się denerwować. Sam jako zawodnik był trzykrotnym mistrzem świata i czterokrotnym mistrzem Europy, zdobył trzy medale olimpijskie, ale jako trener jest dopiero na dorobku. Być może za wcześnie uwierzył, że Słoweńcy, których teraz prowadzi, pokonają mistrzów świata i sprawią największą sensację turnieju. W trzecim secie przegrywali 19:24, zdobyli sześć punktów z rzędu i mieli setbola (25:24) na 2:1 w meczu. Wygrana w tej partii była na wyciągnięcie ręki, ale Polacy sprzątnęli im ją sprzed nosa. A w czwartej, ostatniej, dostali już solidne lanie, więc Giani w pewnym momencie eksplodował i sędzia pokazał mu żółtą kartkę.
Po meczu Stephane Antiga powiedział, że najbardziej cieszą go wygrane, kiedy jest trochę pod górkę, bo wtedy decyduje charakter. W Japonii, podczas PŚ, Polacy mieli największe problemy w pierwszych setach, tu mają na razie w drugich. – Najważniejsze, by nie mieć ich w ostatnich, decydujących i te wygrywać – żartował po polsku Antiga.