Wiedzieliśmy, że czeka nas mecz inny niż z Norwegami (21:32). Słoweńców raczej nikt nie typuje do medali, ale to przede wszystkim drużyna bogata odmiennymi atutami, bo mowa o kraju środkowych rozgrywających, którego gra opiera się raczej na sprycie i polocie niż fizyczności. Nawet w świetle kontuzji, skoro z powodu urazów nie zagrali gwarantujący kreatywność Domen Makuc, Blaż Janc, Ro Ovnicek czy obrońca Nik Henigman. Błyszczeli więc inni.
Przeciwnik się zmienił, ale problemy towarzyszące Polakom na parkiecie pozostały. Trudno rywalizować na mistrzostwach Europy, kiedy gra się w piłkę ręczną tak niechlujnie, jak podopieczni Marcina Lijewskiego. Polacy seryjnie popełniali proste błędy i gubili piłkę — tylko w pierwszej połowie aż pięć razy Słoweńcy przechwytywali podania do obrotowego — dzięki czemu rywale już w przerwie prowadzili sześcioma golami.
Czytaj więcej
Polacy przegrali z Norwegami 21:32 i choć turniej dopiero się zaczyna, to sytuacja jest już podbramkowa
Mistrzostwa Europy w piłce ręcznej. Dlaczego Polska przegrała ze Słowenią
Selekcjoner mógłby porównywać wiek (średnio Słoweńcy są trzy lata starsi) i wyliczać, jaką przewagę doświadczenia mają rywale. Błędy popełniali jednak nie tylko debiutanci, ale także ci, od których należy wymagać: ograni na wielkich imprezach, występujący w ligach zagranicznych i europejskich pucharach. Zawodnicy z Wyspy Owczych, którzy na mistrzostwach Europy debiutują, dwa dni temu wyglądali na tle tego samego rywala znacznie lepiej.
Ponownie brakowało akcji ze skrzydłami — piłka w ataku pozycyjnym przez 30 minut dotarła tam tylko raz, ale Jakub Szyszko rzucił niecelnie — choć Lijewski zapowiadał, że jego podopieczni muszą rozszerzyć grę. Nie pomagali także bramkarze, choć brak Adama Morawskiego w kadrze na turniej sugerował, że to pozycja, gdzie towarzyszą nam raczej kłopoty nadmiaru. Szukający nadziei na drugą połowę nie mieli punktów zaczepienia.