Polacy wyglądają dziś na boisku najlepiej, kiedy nie mają piłki. Pierwszy spotkanie turnieju pokazało, że selekcjoner Marcin Lijewski dopracował obronę i — niezależnie od ustawienia — nasi kadrowicze momentami radzą sobie w niej całkiem dobrze. Norwegom w atakach pozycyjnych miewali problemy, ale są mistrzami świata w kontrataku i każda strata bądź niecelny rzut w meczach z nimi kosztują bardzo dużo, co potwierdził czwartkowy wieczór.
Selekcjoner przyznał przed wyjazdem do Berlina, że plan na ostatnie zgrupowanie modyfikował dwukrotnie, za każdym razem ograniczając go o jedną trzecią, a ostatecznie i tak wykonał 20–30 proc. Czasu zabrakło z pewnością na dopracowanie ataku, który zgrzytał. Brakowało pomysłu, skuteczności oraz kontuzjowanego, leworęcznego Michała Daszka. Pierwszego gola z dziewięciu metrów zdobył w 18. minucie Damian Przytuła. Później wcale nie było lepiej.
Czytaj więcej
Selekcjoner Marcin Lijewski mówi „Rz” o startujących w środę mistrzostwach Europy i pokoleniu, które przejmuje władzę w polskiej piłce ręcznej.
Mistrzostwa Europy w piłce ręcznej. Dlaczego Polacy przegrali z Norwegami
Najlepiej wyglądało pięć pierwszych minut, bo Polacy prowadzili 3:0. Później było 6:10, 10:16 oraz 11:19 i taki wynik bardziej odpowiadał oczekiwaniom, bo Norwegowie to piąta drużyna ostatnich mistrzostw Europy i świata. - Są doświadczoną ekipą w szczycie swoich możliwości — przekonywał sam Lijewski, choć można dyskutować, czy tego szczytu nie przeżywali jednak kilka lat temu, zdobywając srebrne medale mistrzostw świata (2017, 2019).
Wątpliwości nie budzi, że jako wielka drużyna rodzili się w Polsce, osiem lat temu podczas mistrzostw Europy. Urzekali grą oraz skromnością, bo z dziennikarzami rozmawiali częściej i chętniej nawet niż gospodarze. Siedmiu wciąż gra w kadrze, co pokazuje, że którą drużynę tworzyła wówczas młodzież, a gdzie byli weterani, skoro w naszym składzie z tamtej imprezy zostali tylko Kamil Syprzak, Maciej Gębala i Michał Daszek.