"Rzeczpospolita": Historia lubi się powtarzać. Tak jak 4 lata temu w Szwecji wygrana z Argentyną po ciężkim meczu, którego losy nie były rozstrzygnięte do ostatnich sekund.
Bartosz Jurecki: Jeszcze nie ochłonęliśmy. Z naszej strony to był momentami świetny mecz. Wyszliśmy z zupełnie innym nastawieniem do gry w obronie, w końcu nasza defensywa była bardziej agresywna. Oczywiście nie ustrzegliśmy się kilku błędów, mieliśmy słabsze chwile, ale było znacznie lepiej niż w pierwszym meczu.
Zacięliście się całkowicie pod koniec pierwszej połowy. W ostatnich 10 minutach potrafiliście rzucić tylko jedną bramkę.
Zaczęliśmy nagle grać zbyt indywidualnie. To był nasz największy problem. Póki graliśmy zespołowo, zmienialiśmy pozycje w ataku, byliśmy ruchliwi, dużo biegaliśmy bez piłki, to obrona Argentyny się gubiła. Mieliśmy dużo sytuacji i dla rozgrywających i dla skrzydłowych i ja swoje okazje też miałem. Ale w pewnym momencie przestaliśmy to robić i każdy zaczął grać sam. A Argentyńczycy nas za to ukarali.
Kiedy poczuliście, że ten mecz można wygrać?