Kto pokaże polską ligową piłkę

Dla lig w Europie prawa telewizyjne są głównym źródłem dochodu, ale każda sprzedaje je inaczej

Publikacja: 19.12.2007 00:01

Kto pokaże polską ligową piłkę

Foto: Reuters

O godzinie 11 w Centrum Olimpijskim w Warszawie zacznie się najważniejsze zebranie w krótkiej historii rządzącej ligą spółki Ekstraklasa SA. Członkowie rady nadzorczej, przedstawiciele 16 klubów Orange Ekstraklasy i Polskiego Związku Piłki Nożnej mają usłyszeć, jakie sumy zaproponowały stacje telewizyjne walczące o prawa do pokazywania ligi w następnych trzech sezonach.

Pakietów jest pięć, ale prawdziwe emocje budzi tylko ten największy, dający prawo transmitowania wszystkich meczów. To z niego ma spaść na kluby złoty deszcz.

Jeśli potwierdzą się nieoficjalne informacje, to notariusz, u którego zdeponowano oferty, przyniesie do sali na Wybrzeżu Gdyńskim tylko trzy koperty dotyczące głównego pakietu. W jednej będzie propozycja Cyfry Plus, w drugiej Polsatu, w trzeciej wpisana przez radę nadzorczą Ekstraklasy minimalna suma, jaką spółka chce otrzymać.

Podobno rada nadzorcza wpisała 150 milionów za każdy sezon, podobno Cyfra Plus oferuje więcej, od 160 do 180, podobno poza Polsatem nie ma żadnej konkurencji. To przypuszczenia, bo niemal wszystkie szczegóły spółka objęła na razie tajemnicą. Nie wiadomo też, czy przetarg uda się zakończyć dziś.

Pewne jest tylko to, że pieniędzy dla klubów będzie dużo więcej niż z obecnej umowy z Cyfrą Plus (ok. 55 mln rocznie) i że mecze trafią do telewizji kodowanej. Tak jest w niemal całej Europie, i we wszystkich krajach z najsilniejszymi ligami. Stacjom ogólnodostępnym zostają tylko magazyny ligowe i prawa do pokazywania bramek.

W Anglii klub ze środka tabeli dostaje kilka razy więcej pieniędzy niż cała polska liga

Od niedawna jest im łatwiej o nie walczyć. Unia Europejska i jej przepisy o konkurencji wymusiły podział praw na pakiety, by nigdzie jedna stacja nie miała monopolu na ligę. Nawet potężna BSkyB Ruperta Murdocha musiała to przyjąć do wiadomości i podzielić się częścią praw do ligi angielskiej.

Każda spółka ligowa chciałaby być jak Premier League. To ona od 15 lat jest punktem odniesienia i historią samych sukcesów. Kolejne umowy spółki z BSkyB były dla angielskiej ekstraklasy jak plan Marshalla. Dzięki miliardom Murdocha zaniedbane rozgrywki z przestarzałymi stadionami i hordami dzikich kibiców zmieniły się w jedyną piłkarską ligę globalną zagrażającą popularnością NBA. Pierwsza umowa z 1992 r. dawała Premier League niespełna 300 mln euro za pięć sezonów, dziś BSkyB płaci za trzyletni kontrakt 4 miliardy euro.

Dzięki temu nawet klub ze środka tabeli, nie mówiąc o czołówce (pieniądze są dzielone jak w naszej ekstraklasie: połowa po równo, 25 proc. zależnie od miejsca w tabeli, a 25 proc zależnie od liczby transmisji), dostaje co sezon ok. 50 mln euro, czyli więcej niż zwycięzca Ligi Mistrzów. Murdochowi też to się opłaca. Piętnaście lat temu BSkyB podupadała, dziś ma blisko 9 milionów abonentów. Premiership stała się samonapędzającą maszynką do robienia pieniędzy.

W żadnym innym kraju nie udało się takiego sukcesu powtórzyć, nawet tam, gdzie ligi są sportowo niewiele słabsze od angielskiej. Albo telewizje kodowane okazywały się niewystarczająco potężne i bogate (to np. problem stacji Premiere, mającej w Niemczech ogromną konkurencję ze strony telewizji otwartych), albo kluby nie były w stanie się porozumieć i sprzedawały prawa indywidualnie, jak w Hiszpanii i we Włoszech.

Najbliżej angielskiego modelu jest Francja, ale pokazujący tam ligę Canal Plus nie zdobył takiej pozycji jak BSkyB, bo długo musiał toczyć wojnę z konkurencyjnym Television par Satellite (TPS). W końcu wygrał i przejął rywala, przedtem jednak musiał licytować w przetargu bardzo wysoko. Francuski przetarg na prawa do pokazywania ligi do 2008 r. był, tak jak obecny w Polsce, rozstrzygany na zasadzie złotego strzału: kto wpisał wyższą kwotę na umowie zamkniętej w kopercie, ten wygrywał. Canal Plus stał pod ścianą i by być pewnym zwycięstwa, wpisał kwotę oderwaną od rzeczywistości: 600 mln euro rocznie. Przetarg wygrał, a teraz cierpi. W następnym przetargu stawka ma być dużo niższa.

Największy chaos na rynku panuje w Hiszpanii. Tu kluby sprzedają prawa telewizyjne same, a nie przez spółkę ligową, bo na wspólnotę nigdy nie zgodzą się Real i Barcelona. Za wiele mogłyby stracić.

Real za obecną siedmioletnią umowę kończącą się w sezonie 2012 – 2013 dostanie łącznie 1,3 miliarda euro, Barcelona miliard. Następne na liście jest Atletico Madryt, a za nim już przepaść. Najsłabsze i najmniej popularne kluby Primera Division dostają tylko kilkanaście milionów euro. Hiszpańskie prawo przewiduje, że futbol ligowy jest dobrem publicznym, dlatego jeden mecz każdej kolejki jest pokazywany w otwartej telewizji Sexta, w sobotnie wieczory, jeden w kodowanej, a pozostałe osiem w systemie pay per view albo w Digital Plus, czyli hiszpańskiej wersji Canal Plus, albo w Mediapro.

We Włoszech też od lat każdy klub sprzedaje prawa sam, rozwarstwienie w Serie A jest ogromne, ale od tego sezonu udało się przynajmniej zebrać mecze wszystkich drużyn w jednej stacji. Wszystko dzięki fortunie Ruperta Murdocha. Gdy Australijczyk wkraczał na włoski rynek ze swoim Sky-Italia, wydał wojnę imperium Silvia Berlusconiego, a główną bronią uczynił ligowy futbol. Wydawał setki milionów euro rocznie i przed obecnym sezonem udało mu się zdobyć prawa do meczów każdej z 20 drużyn ekstraklasy.

To nie oznacza, że nierówności zniknęły. W ostatnich latach zdarzały się w lidze nawet strajki słabszych klubów odmawiających gry i stawiających silnym ultimatum: albo podzielicie się z nami sprawiedliwiej, albo nie będziecie mieli z kim grać. Niewiele to dało. Cztery najpotężniejsze kluby zabierają 80 procent pieniędzy, które wydaje na prawa Murdoch. Jest jeszcze jedna droga sprzedaży praw, ale dotychczas nikt nie przeszedł jej do końca, więc nie wiadomo, czy więcej się zyskuje, czy traci. Wchodzi właśnie na nią Bundesliga.

W Niemczech rozgrywki transmituje Premiere, ale od 2009 r. sygnał z meczów będzie produkowała spółka Sirius, jedna z pozostałości po upadłym imperium Leo Kircha. Spółka ma mieć swoje wozy transmisyjne, dziennikarzy i gotowy produkt – z komentarzem, studiem przed i po meczu – odsprzedawać telewizjom.

Kirch skusił ligową spółkę DFL do eksperymentu gwarantując jej większe pieniądze. Premiere płaciła 420 mln euro rocznie, nowa firma dała 500 mln i teraz to jej problem, czy mecze odsprzeda z zyskiem czy nie.

Niektóre polskie kluby chcą powtórzyć ten wariant, gdyby nie udał się obecny przetarg. Ekstraklasa sama produkowałaby wówczas coś w rodzaju Liga TV i sprzedawała mecze chętnym według różnych stawek – innych dla telewizji kodowanych, innych dla stacji o małym zasięgu, sieci kablowych itp.

Urok nowości kusi, jest jednak kilka problemów, w tym jeden podstawowy: nie ma w Polsce Leo Kircha, który zapłaciłby ekstraklasie z góry, a ryzyko wziął na siebie.

Piłka nożna
Liga Konferencji. Legia pokonała Chelsea, miła niespodzianka w Londynie
Piłka nożna
Liga Konferencji. Jagiellonia się nie poddała, Betis krok od finału we Wrocławiu
Piłka nożna
Liga Mistrzów: Zamach na tron się powiódł, Europa czeka na nowego króla
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real abdykował, znamy pary półfinałowe
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Barcelona i Wojciech Szczęsny nie są już niezwyciężeni. To sygnał ostrzegawczy