Poznań tonie w szampanie - Lech mistrzem Polski po 17 latach.

Na to spotkanie czekał cały Poznań, biletów na ostatni mecz w sezonie z Zagłębiem Lubin nie było po kilku godzinach od otwarcia kas. Przez ostatnie dni trwały przygotowania do fety. Niby po cichu, tak żeby nie zapeszyć, ale jednak z przekonaniem, że musi się udać.

Aktualizacja: 16.05.2010 18:38 Publikacja: 15.05.2010 21:37

Na odkrytym autokarze, który pod stadion dotarł już po rozpoczęciu meczu, baner obwieszczający światu, kto zdobył mistrzostwo Polski, pojawił się dopiero wtedy, gdy wszystko już było jasne. Kasjerka wręczająca akredytacje trochę nieśmiało dołączyła kartkę z tytułem: „w przypadku wywalczenia mistrzostwa Polski”. To była instrukcja, skąd można będzie robić zdjęcia i gdzie się cieszyć. Dodała też, że Legia podobno ma w sklepiku smoczki z herbem i chociaż Lech nie ma, to na pewno wkrótce nadrobi i to niedociągnięcie.

Scenariusz na sobotni wieczór tak naprawdę był jeden. Mistrzostwo tak blisko nie było od dawna, zaprzepaszczenie takiej szansy wielkie wesele zamieniłoby w wielką stypę. Mecz z Zagłębiem był nudny, na boisku dużo było fauli, ostrej gry i nerwów, ale nikt nie spodziewał się wysokiego poziomu czego innego niż nerwów.

Pierwszego gola do własnej bramki strzelił Wojciech Kędziora, drugiego po przerwie Robert Lewandowski, który żegna się z polską ligą, jako król strzelców. Kibice poprosili go jeszcze, by zastanowił się nad decyzją o przenosinach do Borussii Dortmund, a później zaczęła się feta. Na jednej z dwóch otwartych trybun pojawił się transparent: „Mistrz powrócił, ma się zdrów”.

Mistrza w Poznaniu nie było 17 lat, fety po mistrzostwie - 18, bo w 1993 z tytułu nikt się nie cieszył. Wtedy po raz pierwszy ktoś w Polsce doszukał się korupcji i zdecydowano o odebraniu tytułu Legii Warszawa, Lech na mecie był wtedy trzeci. Taki sposób wywalczenia tytułu nie spodobał się kibicom innych drużyn, powstały o tym obraźliwe piosenki. Teraz tytuł trafia do Poznania, a Lechowi kibicowali wszyscy ci, których drużyny przestały liczyć się w walce, bo grał najładniej, najefektowniej i nie odpuścił do końca, chociaż po drodze mógł się zniechęcić.

Lech nie został mistrzem przez aklamację, liderem był przez tydzień na początku sezonu, wrócił na pierwsze miejsce cztery dni temu, gdy Wisła straciła gola w ostatniej minucie derbów z Cracovią. To był gol samobójczy zdobyty przez Mariusz Jopa, któremu w sobotę Poznań śpiewał dziękczynne piosenki - między 75., a 80 minutą - bez przerwy. Lech wziął tytuł szturmem, rozpędził się, wystraszył kilku przeciwników nazwą i nie odpuścił do samego końca.

Mistrz Polski 2010 po rundzie jesiennej do Wisły miał aż osiem punktów straty, przegrał 3 mecze, zremisował aż 8, w tym niemal z każdą drużyną z dołu tabeli i spadkowiczami. Żeby na stadionie Lech zabrzmiał hymn Ligi Mistrzów musi się jeszcze dużo zmienić. Awansu do fazy grupowej nie dają za to, że jakiejś drużynie najbardziej chciało się grać w krajowej lidze. Tytuł trafia do najlepszej drużyny w Polsce, ale żeby przy odbieraniu pucharu nie pojawił się rumieniec wstydu, że trzeba było o niego drżeć do ostatniej sekundy ostatniego meczu, potrzeba teraz kolejnych wydatków, a nie wyprzedaży najlepszych.

Co ciekawe, do tytułu Lecha przyznaje się teraz wiele osób. Na konferencji po meczu Marek Bajor, który teraz prowadzi Zagłębie Lubin, a w Poznaniu przez trzy lata był asystentem Franciszka Smudy stwierdził, że poprzednim trenerom Lecha zabrakło tylko jednego roku. Wcześniej mówił to Smuda, chociaż nie tak bezpośrednio. Drużynę do tytułu poprowadził jednak Jacek Zieliński, który w Lechu mógł czuć się jak na huśtawce. Jego drużyna słabo zagrała z FC Brugge, po samowolce piłkarzy odpadła z Pucharu Polski ze Stalą Stalowa Wola, a posada trenera - przynajmniej tak się wydawało - kilka razy wisiała na włosku.

Zieliński dzień przed meczem z Zagłębiem wypomniał wszystko dziennikarzom, odciął drużynę od świata i puszczały mu nerwy. Po ostatnim gwizdku kibice długo skandowali jego nazwisko, chyba pierwszy raz w tym sezonie. Wydawał się zrelaksowany. Na konferencję spóźnił się pół godziny i dostał brawa. - Co mam powiedzieć? Lech jest mistrzem i to jest nasza przyszłość. W drużynie był trochę nastrój zaduszkowy na boisku, wszyscy byli skupieni i trochę się denerwowałem, że jest za spokojnie. W mistrzostwo uwierzyłem dopiero po ostatnim gwizdku – opowiadał.

Z ciekawostek: do prezesa Jacka Rutkowskiego Zieliński na boisku powiedział: „Panie Prezesie, zadanie wykonane”. Największym wstydem dla trenera była porażka ze Stalą, bo relacji między jego rodzinnym Tarnobrzegiem, a Stalową Wolą, nikt nie zrozumie. - A jeśli chodzi o Ligę Mistrzów to czuję podniecenie. Tyle że dlatego, że za tydzień jest finał, który obejrzę sobie spokojnie w domu – dodawał.

To nie do końca prawda. Lech już myśli o wzmocnieniach, nieoficjalnie wiadomo, że w piątek podpisany został kontrakt z Jackiem Kiełbem z Korony Kielce. W sobotę wieczorem na Starym Rynku o nowym sezonie nikt jednak nie myślał. Kiepska pogoda nie zepsuła zabawy, piłkarze cieszyli się w zamkniętej restauracji, kibice - wszędzie, gdzie się dało. Oficjalna strona internetowa klubu otwiera się wielkim hasłem: „Mamy majstra”.

Michał Kołodziejczyk z Poznania

Piłka nożna
Bałagan po katalońsku. Zamieszanie z rejestracją zawodników i żądania głowy prezesa Laporty
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Piłka nożna
Floriani Mussolini. Piłkarz z prowokującym nazwiskiem
Piłka nożna
Rok 2025 w piłce. Wydarzenia, którymi będziemy żyli w najbliższych miesiącach
Piłka nożna
Gdzie zagra Cristiano Ronaldo? Wkrótce kończy mu się kontrakt
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Piłka nożna
Marcin Animucki: Pieniędzy będzie jeszcze więcej
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay