Kulki w ruch pójdą w samo południe. Najpierw utworzona zostanie drabinka w Lidze Mistrzów, godzinę później – w Lidze Europy (transmisje w Eurosporcie 1). Nie będzie klasycznych dwumeczów, tylko jedno spotkanie.
Taki format i wakacyjny termin sprawiają, że rywalizacja w tym roku będzie przypominać Euro albo mundial. Z grą co kilka dni, na neutralnym terenie. Tyle że bez kibiców. Ale kalendarz ułożono tak, by przez ponad dwa tygodnie można było cieszyć się wielkim futbolem i obejrzeć jak najwięcej meczów w telewizji.
Champions League gościć będzie Lizbona (stadiony Benfiki i Sportingu), Ligę Europy – cztery niemieckie miasta: Duisburg, Gelsenkirchen, Duesseldorf i Kolonia. Stambuł i Gdańsk, które miały zorganizować finały w normalnych warunkach, dostaną szansę za rok, gdy – trzeba mieć nadzieję – koronawirus ustąpi, a na trybuny będzie można wpuścić publiczność.
– Turnieje będą na pewno interesujące, ale nie jest to rozwiązanie na przyszłość. Teraz zostaliśmy do tego zmuszeni, ale w kolejnych sezonach wrócimy do dawnego formatu – zapowiada szef Europejskiej Federacji Piłkarskiej (UEFA) Aleksander Ceferin.
Faworytów dwóch
Koronawirus postawił futbol na głowie. Wciąż nie znamy połowy ćwierćfinalistów w Lidze Mistrzów i ani jednego w Lidze Europy, gdzie w dwóch parach nie odbył się nawet pierwszy mecz. Zdecydowano, że rywalizacja Interu z Getafe i Sevilli z Romą zostanie ograniczona do spotkania na neutralnym terenie w Niemczech. W piątek dowiemy się, czy reszta pucharowiczów będzie mogła podjąć przeciwników u siebie.