Futbol nie jest dla elit

Współwłaściciel Legii Warszawa Dariusz Mioduski o gonieniu Europy, trudnej miłości kibiców i Bogusławie Leśnodorskim.

Aktualizacja: 12.02.2015 20:53 Publikacja: 12.02.2015 14:13

Dariusz Mioduski

Dariusz Mioduski

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Rz: W styczniu minął rok, od kiedy jest pan większościowym udziałowcem Legii. Ile razy w ciągu tego roku mówił pan sobie: „to był doskonały pomysł", a ile razy: ?„w co ja się wpakowałem"?

Dariusz Mioduski: Słowo harcerza, trzy palce na sercu, że ani przez chwilę nie zastanawiałem się, czy zrobiłem dobrze. Były oczywiście trudne chwile. Wiedziałem, że nie wszystko będzie łatwe i przyjemne, że to będzie ciężka praca i będą momenty, gdy wszyscy wokół mnie, łącznie z rodziną, będą się zastanawiać, po co mi to było. Nigdy bym nie przewidział tego, co się stanie z Celtickiem, raczej nie przewidziałbym tego, co się stało w meczu z Jagiellonią. Spodziewałem się, że będą incydenty, ale nie sądziłem, że w takim wymiarze...

A Lokeren?

Tego też się nie spodziewałem, nagle wróciły stare czasy... Ale moim zdaniem ta sytuacja okazała się przełomem. Nasze środowisko kibicowskie w końcu zrozumiało, że tak dalej być nie może, bo to szkodzi klubowi. To nie jest jednolite środowisko, to jest Warszawa, Mazowsze, Polska. Nie ma jednego lidera, to nie jest armia, nie można im narzucić czegoś odgórnie, każdy z nich na swój sposób przeżywa miłość do piłki i do Legii. Dla innych futbol jest po prostu rozrywką, dla nich to styl życia, idą za tym pewne wartości, ideały...

Ale pan, jako właściciel biznesu, nie powinien się godzić, by takie ideały były z nim utożsamiane...

I dlatego powiedzieliśmy jasno, że tego typu postawy są nieakceptowalne. Dziś jednak pokusiłbym się o stwierdzenie, że znaczna większość kibiców Legii, nawet ze środowisk ultrasowskich, już to rozumie, co daje mi nadzieję.

Czy zachowanie pańskiego wspólnika Bogusława Leśnodorskiego nie sprzyja bezkarności chuliganów, ponieważ mają w nim obrońcę?

Jedną z największych, a właściwie największą wartością tego klubu są kibice. I mam na myśli również tę część środowiska kibicowskiego, która sprawia nam największe problemy.

Pan mówi pod publiczkę.

Nie, naprawdę w to wierzę.

Największą wartością tego klubu jest prawie stuletnia historia, tradycja, barwy i herb. Kibice się zmieniają.

Rzeczy, o których panowie mówicie, składają się na markę. Na końcu jednak chodzi o emocje na stadionie. To nie jest rozrywka elit, futbol jest przede wszystkim dla normalnych ludzi, ale nie będziemy akceptować nikogo, kto nie uszanuje tradycji, herbu, barw i historii. Obraliśmy drogę dialogu, nie byłbym w stanie poprowadzić go sam, bez Bogusia Leśnodorskiego. On ma inne przełożenie i inną pozycję wśród kibiców. Także dlatego, że ma inny sposób bycia. To nie przypadek, że jest w Legii. Potrzebowałem tego typu partnera. Pomysł kupna Legii miałem w głowie od dawna.

Od jak dawna?

To ja namówiłem ITI na kupno Legii, to ja zrobiłem dla nich tę transakcję. Byłem zaprzyjaźniony z Jankiem Wejchertem, z Mariuszem Walterem też się znam i go bardzo cenię. Uważam, że to, co zrobili dla Legii, jest fenomenalne. Na początku zasiadałem w radzie nadzorczej, ale w ITI panował bardziej korporacyjny styl zarządzania, który nie pasuje do klubu na dzisiejszym poziomie piłki nożnej w Polsce. Były rozmowy bym się włączył już wcześniej jako jeden z akcjonariuszy, ale pojawiła się opcja, żebym po prostu klub przejął w całości. Chciałem, by Boguś był moim partnerem, gdyż wnosi do zespołu inne umiejętności, są rzeczy, w których ode mnie jest lepszy.

Czy to był pana pomysł, żeby Leśnodorski został prezesem klubu jeszcze za czasów ITI?

Między innymi mój. Wiedzieliśmy, że potrzebna jest zmiana. Znam się z Bogusiem od dawna i był to dla mnie pomysł oczywisty. To był w pewnym sensie też i jego pomysł... Jest legionistą od wielu lat. Gdy zostawał prezesem, było to już w kontekście mojego włączenia się w akcjonariat Legii. Wtedy znów włączyłem się w działanie klubu i chociaż formalnie nie byłem właścicielem, w ramach rady nadzorczej aktywnie działałem na rzecz zmian.

Jesteście z Leśnodorskim tak różni...

Boguś to jedna z najbardziej inteligentnych osób, jakie znam. Oczywiście ma swój styl, który może mylić. Jesteśmy z zupełnie innych bajek, ale to jest moja krew. Nie byliśmy przyjaciółmi, tylko dobrymi znajomymi. W kilku sytuacjach biznesowych okazało się, że mamy podobne wartości. Gdy można było wybrać pieniądze albo zrobienie rzeczy w prawidłowy sposób, obaj wybraliśmy drugą z tych opcji. Oczywiście, że się różnimy. Mamy przede wszystkim inny styl bycia. Moim marzeniem i ambicją jest, by Legia stałą się klubem całej Polski, a Boguś twierdzi, że jest to niewykonalne. Uważa, że jesteśmy z Warszawy, że tu jest nasze DNA i na tym mamy się koncentrować. Ja się z nim zgadzam, ale uważam, ze mamy potencjał, by nas kochali w całym kraju. Niekoniecznie w Krakowie, Poznaniu czy Wrocławiu, ale już w Borach Tucholskich tak.

Było panu wszystko jedno, jaki klub pan kupi, czy to mogła być tylko Legia?

Nie kupiłbym innego klubu w Polsce. Z kilku powodów. Po pierwsze, mieszkając przez 20 ostatnich lat w Warszawie, stałem się legionistą. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem maniakiem sportu i Legia stała się moją pasją. Po drugie, stałem się warszawiakiem. Nigdy nie wyrzeknę się swoich korzeni z Borów Tucholskich, ale czuję się warszawiakiem. Z tego powodu nie wyobrażałem sobie, że mógłbym kupić inny klub, bo miałbym podzielone emocje. Mam ogromny sentyment do Zawiszy. Jako chłopak chodziłem na mecze, nawet byłem szalikowcem. Na przełomie lat 70. i 80. Zawisza kojarzył się politycznie, po każdym spotkaniu następowała demonstracja. Byłem młody i krnąbrny. Także dlatego moi rodzice tak bardzo chcieli wyjechać z Polski, żebym się nie wpakował w kłopoty. Drugi powód, dla którego tylko Legia wchodziła w grę: z punktu widzenia marki, to jest największy potencjał w Polsce. Nie jestem naiwny i wiem, że na futbolu nie zarobię żadnych pieniędzy, ale wiem też, że zbudujemy jakąś wartość. Jeśli będziemy działać tak jak działamy, zachowamy pokorę, to zbudujemy Legię, która będzie więcej warta. Stworzymy klub liczący się w Europie. Nie wiem, czy będziemy w pierwszej trzydziestce, takie jest marzenie i cel. Dlatego nie mam zamiaru Legii nigdy sprzedać...

Nie ma pan?

Nie, dlatego nie jest dla mnie istotne, że będzie warta więcej. Oczywiście nie wykluczam, że życie może mnie do tego zmusić. Dziś mogę sobie pozwolić, by tak mówić, natomiast już kilka zwrotów przeżyłem. Emigrację, zaczynanie od początku...

Jednak Warszawa huczy od plotek, że Legia zostanie sprzedana...

Słyszałem, oczywiście. Że jestem tylko słupem, że zaraz ktoś Legię przejmie: Katarczycy, Rosjanie czy jeszcze kto inny. Ludzie ze środowiska biznesowego znali mnie jako osobę, która robi transakcję. Kupić, sprzedać, zrobić biznes. Ale drugą rzeczą, którą też umiem, a która być może nie była tak powszechnie dostrzeżona, jest budowanie. Zawsze budowałem i zmieniałem. W polskiej piłce, by osiągnąć sukces, trzeba myśleć kategoriami idei, a nie biznesu. To kolejny powód, dla którego tylko Legię brałem pod uwagę, bo tu możemy wpłynąć na zmianę jakości polskiej piłki.

Wie pan jak to brzmi?

Wiem. Ale zadufany w sobie facet... Nie mówię tego, bo uważam innych za gorszych. Wręcz przeciwnie. Mówię w takim kontekście, że nawet jak będziemy robić wszystko cudownie, to i tak uderzymy głową o sufit. Jeśli nie podniesie się poziom, nie mam na myśli poziomu sportowego, ale zarządzanie, to zderzymy się z tym sufitem. Właściciele muszą przestać myśleć w kategoriach: ile jutro uda mi się wyskrobać z mojego klubu, a  zacząć myśleć, co mogą zrobić, żeby zarobić za dziesięć lat. Mam nadzieję, że to, co robimy, będzie motywujące dla reszty.

Ale na razie robicie monopol. Jeśli awansujecie do Ligi Mistrzów, to przez następne kilka lat nikt inny nie zdobędzie tytułu.

Nie ma takiej szansy. Nawet jeśli awansujemy i trochę odjedziemy reszcie stawki, to inni będą musieli nas gonić. Dzięki temu więcej klubów zacznie grać w Lidze Europejskiej, będą grać w fazach grupowych, nasz ranking pójdzie w górę. Jesteśmy 40-milionowym krajem, szóstą najszybciej rozwijającą się gospodarką w Europie i nie musimy mieć kompleksów.

Tylko kasy mamy mniej...

No właśnie. I musimy myśleć, co zrobić, żeby w naszym futbolu było jej więcej. Jakie fundamentalne zmiany muszą zajść, by jako produkt stał się on bardziej atrakcyjny dla kibiców, telewidzów, sponsorów, reklamodawców. To jest klucz. To właśnie muszą zrozumieć kibice. Jeśli to będzie niszowe kibicowanie, świetne, ale niszowe, to nie dogonimy Europy. Jeśli to będzie kibicowanie, które powoduje fantastyczną atmosferę na stadionie, ale jednocześnie trzeba płacić kolejne kary, to też nie dogonimy. Powodem, dla którego liga angielska odjeżdża reszcie świata, jest to, że tam potrafili sprawić, by ludzie przychodzili na stadion dobrze się bawić.

W Anglii wymienili kibiców. Proletariat już dawno tam na stadiony nie przychodzi.

Bo jest za drogo.

Czy selekcja kibiców poprzez pieniądze to dobry pomysł?

Chcemy się wzorować na modelu niemieckim, a tam wręcz obniżono ceny biletów. Są pełne stadiony, jest miejsce i dla ultrasów, i dla normalnych fanów. Do tego chcemy doprowadzić.

Ale tam kibice są współwłaścicielami klubów.

I być może to jest następny krok w rozwoju Legii.

Fundusz transferowy jest tego początkiem?

Dla nas to przede wszystkim zwiększenie naszej konkurencyjności. Oczywiście w Europie 2 miliony euro nie robią na nikim wrażenia. Nawet z punktu widzenia budżetu Legii, który wynosi od 100 do 120 milionów złotych, mówimy o 7–10 procentach. Widzimy, że aby być skutecznym w ściąganiu dobrych zawodników, trzeba wydawać więcej pieniędzy. Za każdym razem, gdy mamy możliwość ściągnięcia kolejnego Ondreja Dudy, to ten człowiek ma zawsze ofertę z zachodniego klubu. Dlatego musimy mieć rezerwę od pół miliona do miliona euro, żeby móc rywalizować o takiego piłkarza.

Czy to nie narusza przepisów FIFA o współwłasności strony trzeciej (third party ownership)?

Nie. To jest struktura zarządzana przez Skarbiec, czyli niezależne towarzystwo inwestycyjne. To nie jest fundusz, który inwestuje w konkretnych zawodników. To jest pewnego rodzaju pożyczka, a my decydujemy, na co te pieniądze wydać. Gwarantujemy, że w najgorszym przypadku inwestor otrzyma wkład własny plus procent. Czyli jest gwarancja zysku. A gdy zawodnik, którego za pieniądze funduszu ściągnęliśmy, zostanie korzystnie sprzedany, to dzielimy się dodatkowym zyskiem z ludźmi, którzy zainwestowali w fundusz.

Nie boi się pan, że na stadionie działają prawdziwe grupy przestępcze?

Nic mi nie wiadomo, by tak było. Z tego, co mi mówią, jesteśmy jednym z niewielu klubów w Polsce, gdzie nie ma żadnych powiązań biznesowych między klubem a kibicami.

 

 

Piłka nożna
Dembele. Geniusz z piłką przy nodze
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Barcelona z piekła do nieba i z powrotem, Inter pierwszym finalistą
Piłka nożna
Inter - Barcelona o finał Ligi Mistrzów. Robert Lewandowski gotowy do gry
Piłka nożna
Najszczęśliwszy człowiek na murawie. Harry Kane doczekał się trofeum
Piłka nożna
Legia z Pucharem Polski. Z kim zagra o Ligę Europy? Lista potencjalnych rywali
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku