W Krakowie nastroje minorowe i wkrada się nerwowość. Wisła nie wygrała jeszcze wiosną meczu, a apogeum nieudolności nastąpiło w sobotę, gdy na Reymonta zawitał najsłabszy zespół ligi – Zawisza.
W normalnych okolicznościach pytanie nie brzmiałoby, czy krakowianie są w stanie wygrać ten mecz, ale raczej jak wysoko. Od kiedy jednak ekstraklasa wznowiła rozgrywki po przerwie zimowej, nie ma czegoś takiego jak „normalne okoliczności".
Zawisza, który przegrywał mecz za meczem i odniósł jesienią zaledwie dwa zwycięstwa (w pierwszej kolejce z Koroną Kielce i w 12. z Bełchatowem) – potrafił zaliczyć serię ośmiu porażek z rzędu – na wiosnę jest innym zespołem. Dosłownie i w przenośni.
Właściciel klubu Radosław Osuch wymienił zimą niemal całą kadrę. Natomiast zatrudniony w trakcie rundy Mariusz Rumak dostał kilka tygodni okresu przygotowawczego, by w końcu móc spokojnie popracować z piłkarzami i wpoić im, czego od nich oczekuje. Efekty są zaskakujące. Zawisza wiosną nie przegrał meczu. I swoją niespodziewaną passę podtrzymał w Krakowie.
Wynik 1:0 dla gości z Bydgoszczy oznacza, że wciąż na pierwsze wiosenne zwycięstwo czeka Wisła. A kalendarz sprzymierzeńcem krakowian nie jest. Za tydzień jadą do Warszawy na mecz z Legią. W dodatku będą poważnie osłabieni – w spotkaniu z Zawiszą Arkadiusz Głowacki nieprzepisowo zatrzymał groźnie rozwijającą się kontrę gości i dostał żółtą kartkę, co znaczy, że do stolicy może pojechać wyłącznie w charakterze turysty. Za dwa tygodnie Wisła u siebie podejmuje z kolei w derbach Cracovię.