Lech Poznań nie wygrał dziesiątego spotkania ligowego z rzędu. Po 25 minutach było 2:0 dla gości z Chorzowa i wydawało się, że debiut Jana Urbana na stanowisku szkoleniowca Lecha będzie wyjątkowo przykry. A jednak poznaniacy potrafili doprowadzić do remisu. Tylko tyle i aż tyle. Do tego, by obwieścić przełamanie mistrzów Polski, wciąż sporo brakuje.
Dość późno zdecydowano się w Poznaniu na roszadę na ławce trenerskiej – dopiero w miniony poniedziałek, gdy przerwa na mecze reprezentacyjne dobiegała już końca. Urban miał przyjść i odblokować głowy piłkarzy. Bo przecież było wiadomo, że przez mniej niż tydzień nie będzie w stanie odcisnąć swojego piętna na zespole. Nie zrobi rewolucji w składzie, bo Maciej Skorża samobójcą i sabotażystą nie był, więc wystawiał najsilniejszy zespół, na jaki mógł liczyć. Wiadomo było też, że Urban nie zmieni wiele pod względem taktyki, nie nauczy zawodników nowych schematów.
Nowy trener miał w pierwszej kolejności wpłynąć na poprawę atmosfery w zespole i dodać piłkarzom pewności siebie. Ci bardziej złośliwi twierdzą zresztą, że na tym właśnie jego warsztat trenerski w dużej mierze polega. Obrońcy Urbana wskazują jednak na mistrzostwo zdobyte z Legią jako świadectwo szkoleniowej klasy, a ci jeszcze bardziej przyjaźnie do niego nastawieni dodają, że z warszawskim zespołem zdobył dwa tytuły. Prowadził przecież Legię w rundzie jesiennej sezonu 2013/2014 i gdy w 22. kolejce zespół przejmował Henning Berg, dostał drużynę na pierwszym miejscu w tabeli i z pięcioma punktami przewagi nad drugim Górnikiem Zabrze.
Przygoda Urbana z Lechem zaczęła się od mocnego ciosu. Już po 44 sekundach było 1:0 dla Ruchu. Rzut wolny wykonał Patryk Lipski, wrzucił piłkę na głowę Mariuszowi Stępińskiemu, a Urban nie zdążył nawet usiąść i przekonać się, czy foteliki na ławce w Poznaniu są wystarczająco wygodne, gdy już musiał szukać nowego planu.
Po piłkarzach Lecha nie było widać, że w tygodniu wydarzyło się w klubie coś ważnego. Gra była taka sama jak za czasów Skorży – podanie do Karola Linetty'ego, a ten albo szukał jakiegoś rozwiązania na skrzydle, albo wycofywał piłkę do obrońców, by spróbować jeszcze raz. Ruch był dobrze zorganizowany, cała drużyna cofała się głęboko, świetnie przesuwały się linie pomocy i obrony. A Lecha nie było stać na żadną nieszablonową akcję, na zaskoczenie rywala. Piłka do boku i próba dośrodkowania – to wszystko.