Wojciech Łobodziński: przyszła pora, by zrobić krok do przodu

Piłkarz Wisły Kraków i reprezentacji o dwóch twarzach Czesława Michniewicza, grubych słowach Franciszka Smudy i o tym, jak się zmienia liga

Aktualizacja: 20.02.2008 04:18 Publikacja: 20.02.2008 00:01

Wojciech Łobodziński

Wojciech Łobodziński

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Rz: Za dwa dni wraca ekstraklasa. Dlaczego warto ją oglądać?

Wojciech Łobodziński: Jest coraz lepsza. Coraz więcej piłkarzy gra w reprezentacji Polski, poprawia się otoczka – zainteresowanie sponsorów, transmisje i magazyny w telewizji. Od czasu, gdy dziewięć lat temu debiutowałem w lidze, grając w Stomilu Olsztyn, naprawdę wiele się zmieniło. Gra się szybciej, zawodnicy są lepiej przygotowani, wymogi licencyjne sprawiły, że gramy na dobrych boiskach i coraz ładniejszych stadionach.

W Stomilu grał pan jeszcze z Cezarym Kucharskim, w Orlenie Płock z Jerzym Podbrożnym. Według jednej teorii tacy starsi piłkarze tylko zabierają miejsce młodym. Druga mówi, że dzięki temu jest się od kogo uczyć. Jak było w pańskim przypadku?

W nikogo nie byłem zapatrzony tak jak w Luisa Figo, ale miałem szacunek dla starszych piłkarzy. Urodziłem się w Bydgoszczy, w Zawiszy zaczynałem grać i wtedy moim wzorem był Piotr Nowak. Potem przeszedłem do SMS Gdańsk, a po pół roku trener Bogusław Kaczmarek zabrał mnie do Stomilu. Wiele temu trenerowi zawdzięczam. Pierwsze indywidualne zajęcia przeprowadzałem właśnie z nim. Ma wyjątkowy dar wynajdywania młodych chłopaków i lubi ich uczyć. Nasze treningi w Olsztynie kończyły się czasami już w ciemnościach, kiedy starsi zawodnicy dawno wyszli spod prysznica.

A późniejsi trenerzy? Ze współpracy z Czesławem Michniewiczem zapamięta pan przede wszystkim mistrzostwo Polski czy to, co się działo w Zagłębiu później?

Pracowało mi się z nim bardzo dobrze, może nawet najlepiej ze wszystkich trenerów, tyle że Czesław Michniewicz miał dwie twarze. Dopóki wygrywaliśmy, wszystko było OK. Ale później, kiedy coś się zaczęło psuć, trener przestał panować nad sytuacją. U niego granica między zwycięstwem a porażką była bardzo cienka. Po przegranych zmieniał zbyt dużo w treningach, miał do nas często nieuzasadnione pretensje. Poza tym za dużo mówił. Bardzo lubił udzielać wywiadów, pokazywać się w telewizji. Wszyscy zawodnicy to czuli. Mniej się mówiło o nas, którzy to mistrzostwo zdobyliśmy. Ale kiedy rozmawiało się z nim prywatnie, był miłym człowiekiem.

A Franciszek Smuda?

Za czasów, gdy on był trenerem Zagłębia, byłem w najlepszej formie. Wcześniej słyszałem, że on wszystkich trenuje tak samo, wrzuca piłkarzy do jednego worka, ale ja tego nie odczułem. Miałem wrażenie, że tylko na mnie zwraca uwagę, i być może inni zawodnicy myśleli tak samo o sobie. Wszystko widział. Ciągle powtarzał, że na mnie trzeba bata...

A trzeba? Leni się pan?

Nic podobnego. Ale pasowało mi to. I nawet dobrze się czułem, kiedy rzucił w moją stronę jakimś grubym słowem, co akurat w jego ustach nikogo nie dziwiło. Nikt Franciszkowi Smudzie nie odbierze tego, że potrafi zbudować drużynę i że wyniki się go trzymają. Inaczej mówiąc – robi to, czego się oczekuje od trenera. A że lubi np. przestawić napastnika na obronę, to inna sprawa.

Ale pana nie przestawił.

Mnie nie. Ja zawsze grałem na prawej pomocy. Mogę też na lewej, ale z prawej czuję się najlepiej. Wiem przynajmniej, że z jednej strony nikt mnie nie zaatakuje, bo tam jest linia.

Niech pan tego nie mówi głośno, bo Leo Beenhakker woli wszechstronnych zawodników. On chyba bardzo pana lubi. Czuje pan to wsparcie?

Czuję i dobrze mi z tym. Ale też z wyjątkiem jednego meczu, z Belgią, chyba w żadnym innym go nie zawiodłem. Kiedy zawodnik wie, że trener nie tyle daje mu szansę, ile w niego wierzy, podchodzi do meczu z większą pewnością siebie. W moim przypadku tak właśnie jest.

Czy przejście do Wisły umocni w panu tę wiarę? Przecież w Zagłębiu nie było źle. Czy degradacja klubu miała wpływ na pana decyzję?

Jakieś znaczenie miała, ale niedecydujące. Nie jest tak, jak ktoś napisał, że Łobodziński wzbogacił się na aferze korupcyjnej. Po czterech latach dobrze jest zmienić klub, zrobić krok do przodu. Miałem wpisaną w umowę sumę odstępnego, Wisła zaaprobowała warunki, a prezes Zagłębia Robert Pietryszyn nie walczył o mnie jakoś szczególnie zażarcie.

To dobry prezes?

Zrobił naprawdę dużo w sprawach organizacyjnych. Za jego kadencji odremontowano budynek klubowy, ruszyła budowa nowego stadionu. Natomiast na piłce się nie zna. Rozumiem, że nowy prezes, który przychodzi do klubu, potrzebuje trochę czasu, zanim zacznie rozróżniać zawodników. Niech tam. Ale po paru tygodniach on już oceniał naszą grę, a po sześciu miesiącach wypowiadał się jak ekspert. Nie da się poznać futbolu w pół roku.

O Zagłębiu mówi się, że jest klubem PiS. Pan się interesuje polityką?

Polityką, ale i historią, głównie wojnami, biografiami dyktatorów, prezydentów. Lubię czytać na ten temat. Ale od kiedy przed dwoma laty urodziła mi się córeczka, zajmuję się tylko nią. Moja żona jest największym skarbem, jaki wywiozłem z Płocka. Spędziłem tam cztery lata, miałem wielu znanych trenerów, a sukcesu żadnego nie osiągnąłem. Kiedyś na jakimś zgrupowaniu kadry zaczęliśmy liczyć, ilu z nas grało w Płocku – Marek Saganowski, Irek Jeleń, Radek Sobolewski, Marcin Wasilewski, Radek Matusiak, ja, o kimś na pewno zapomniałem. W Płocku jest wszystko, tylko klimatu brakuje. Widzę po latach, że właściwie powinienem tam wpaść tylko po żonę i ruszyć dalej.

A w Wiśle będzie atmosfera?

Już jest. Przyjechałem do klubu, w którym prawie każdego znam. Spotykałem się z kolegami albo w innych zespołach, albo w kadrze. Czuję się jak u siebie. Kiedy już byłem po słowie z Wisłą, otrzymałem bardzo korzystną propozycję z Dynama Moskwa. Nawet gdyby przyszła wcześniej, i tak bym tam nie pojechał. Tamten kierunek mi nie odpowiada. Wolę bliżej domu. Poza tym Wisła gra teraz najlepiej w Polsce, mam nadzieję, że zdobędzie mistrzostwo. Przed podjęciem decyzji chciałem się też dowiedzieć czegoś o trenerze Macieju Skorży, bo do tej pory z nim nie pracowałem. Opinie były jak najlepsze, więc długo się nie zastanawiałem.

Nie boi się pan, że wszyscy będą pana porównywać z Kamilem Kosowskim?

Czego miałbym się bać? Mam swój styl, będę grał po swojemu. Może za parę lat ktoś o jakimś innym piłkarzu Wisły powie, że gra jak kiedyś Łobodziński. Chciałbym.

Rz: Za dwa dni wraca ekstraklasa. Dlaczego warto ją oglądać?

Wojciech Łobodziński: Jest coraz lepsza. Coraz więcej piłkarzy gra w reprezentacji Polski, poprawia się otoczka – zainteresowanie sponsorów, transmisje i magazyny w telewizji. Od czasu, gdy dziewięć lat temu debiutowałem w lidze, grając w Stomilu Olsztyn, naprawdę wiele się zmieniło. Gra się szybciej, zawodnicy są lepiej przygotowani, wymogi licencyjne sprawiły, że gramy na dobrych boiskach i coraz ładniejszych stadionach.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Piłka nożna
Pierwsze w tym roku zgrupowanie kadry. Robert Lewandowski: zaczynamy od zera
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Zgrupowanie reprezentacji. Odzyskać zaufanie kibiców
Piłka nożna
Remontada Barcelony, Atletico na kolanach. Gol Roberta Lewandowskiego w hicie w Madrycie
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Atrakcja jak Wieża Eiffla. Manchester United chce mieć najpiękniejszy stadion
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń