W meczu Legii z Koroną najważniejsze było to, że się w ogóle odbył. Piłkarze gości jeszcze w piątek się upierali, że do Warszawy nie pojadą, dopóki władze klubu nie zmienią decyzji o zawieszeniu trzech piłkarzy, którzy grali w Kielcach wówczas, gdy Dariusz Wdowczyk kupował dla drużyny zwycięstwa.
Piłkarzy jest trzech, ale tak naprawdę chodziło o jednego: Brazylijczyka Hermesa, kapitana, i jak mówi trener Jacek Zieliński, “ikonę klubu”. Zawieszeni razem z nim Jakub Zabłocki i Sławomir Rutka takich emocji nie wzbudzali, ale w obronie Hermesa drużyna była gotowa spierać się z kierownictwem klubu bardzo długo. Ustąpiła dopiero w sobotę. – Powiedziałem chłopakom, że to jest moja osobista sprawa i nie będę ich w nią wciągał. Mają umowy z klubem, muszą je wypełniać – mówi “Rz” Hermes, który do Warszawy przyjechał własnym samochodem i mecz oglądał z trybun. – Przekonałem ich, by jechali, ale tego, że stanęli w mojej obronie, nigdy nie zapomnę.
Z protestu piłkarze Korony jednak do końca nie zrezygnowali. Kazali na siebie czekać na boisku, wyszli z szatni z kilkuminutowym opóźnieniem. Wyprowadził ich kapitan Marcin Drzymont, który sam też już był zawieszony przez klub na jakiś czas w związku z korupcją (z czasów, gdy był piłkarzem Zagłębia Sosnowiec). Mimo kilku dobrych szans Korona przegrała 0:2 i ten sezon właściwie mógłby się dla niej skończyć. Drugie miejsce dające start w europejskich pucharach uciekło daleko, Korona nie gra już ani w Pucharze Polski, ani w Pucharze Ekstraklasy.
Legia dzięki golom Takesure Chinyamy i Rogera pozostała na drugim miejscu w tabeli, ale goniący ją Groclin i Lech w tej kolejce również wygrały. Lech w meczu z Ruchem pokazał, że polska liga może być efektowna. Wygrał 2:0 po pięknym golu Henry’ego Quinterosa – podobny strzał nożycami udał mu się w poprzednim sezonie – i samobójczej bramce Rafała Grodzickiego. Nie chodzi jednak o sam wynik, tylko o swobodę i szybkość, z jaką Lech budował akcje. To chwilami bardzo przypominało Wisłę z czasów Henryka Kasperczaka: krótkie podania, ataki skrzydłami. A do tego świetna gra Tomasza Bandrowskiego.
Groclin tym razem nie zachwycił. Najlepsza drużyna wiosny grała z Zagłębiem Sosnowiec, które do ekstraklasy zaplątało się przez przypadek, i czekała na gola do 79. minuty, a dwa następne strzeliła w doliczonym czasie.