Pierwszy sygnał, że to koniec emocji w lidze i początek dominacji obrońcy tytułu, został wysłany już w poprzedniej kolejce. Legia, która w poprzedni czwartek odpadła z Ligi Europejskiej, przegrywając u siebie z Ajaxem 0:3, trzy dni później w lidze z Podbeskidziem zagrała niemal w takim samym składzie jak w pucharach i nie miała najmniejszych problemów z rywalem. Tym samym zresztą skończyła fatalną passę sześciu meczów bez wygranej.
A to właśnie spotkania ligowe rozgrywane kilka dni po pojedynkach w Europie były największym problemem zespołu Henninga Berga. Z 13 takich meczów Legia przegrała aż pięć (w tym z Bełchatowem, Piastem czy Górnikiem Łęczna), a dwa zremisowała. Norweski trener dawał w nich odpoczywać piłkarzom pierwszego wyboru i grali zawodnicy zdecydowanie drugoplanowi. Dwa występy w ekstraklasie zaliczył chociażby Łukasz Moneta, który zimą został wypożyczony do broniących się przed spadkiem do II ligi (trzeci poziom) Wigier Suwałki, które są raczej bliżej jego klasy piłkarskiej.
Berg w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach (z meczem o Superpuchar włącznie) skorzystał z 36 zawodników. Dla porównania w Lechu Poznań wystąpiło 29 piłkarzy, w Pogoni Szczecin 27, a w Wiśle Kraków aż o 12 mniej, bo zaledwie 24.
Legia w niedzielę zagra we Wrocławiu z zawodzącym tej wiosny Śląskiem. Berg jednak jeszcze nie odczuje poprawy komfortu swojego życia. Wczoraj wieczorem bowiem warszawianie musieli rozegrać mecz w Pucharze Polski ze... Śląskiem.
Ciekawie powinno być w Poznaniu, dokąd przyjeżdża już dziś wicelider, czyli Jagiellonia Białystok. Zawodnicy Michała Probierza tydzień temu zaliczyli poważną wpadkę, przegrywając u siebie z Koroną Kielce 1:2. Ten wynik to zresztą kolejny z dowodów na to, że nasza liga jest wyjątkowo nieprzewidywalna.
Albo po prostu na to, że zespoły mają kłopot z prowadzeniem gry. Jagiellonia wiosnę zaczęła z przytupem, gdy jednak przyszło do meczu z zespołem z dolnych rejonów tabeli, czyli spotkania, w którym trzeba było udźwignąć rolę faworyta i samemu narzucić styl przyjezdnym, zakończyło się klapą. W Poznaniu jednak to białostocczanie będą się mogli znów schować za podwójną gardą i tylko kontrować Lecha.
Warto zwrócić uwagę, że Zawisza wiosną nie przegrał jeszcze meczu (zwycięstwo i dwa bezbramkowe remisy). Zespół, który jesienią potrafił zebrać zaledwie dziewięć zawstydzających punktów, wiosną wzbogacił się już o pięć. Zawisza w sobotę jedzie do Krakowa, gdzie zagra z Wisłą, której przerwa zimowa z kolei wyraźnie zaszkodziła. Zawodnicy Franciszka Smudy po wznowieniu rozgrywek jeszcze nie wygrali.