Reklama
Rozwiń

Dnipro jednoczy

Liga Europejska: W środę wszyscy opowiadający się za Ukrainą niezależną od Rosji powinni kibicować Dnipro.

Aktualizacja: 26.05.2015 00:33 Publikacja: 25.05.2015 21:00

Foto: AFP

Bezdomni – mecze w europejskich pucharach musieli rozgrywać w Kijowie, a nie u siebie w Dniepropietrowsku. Poharatani przez wojnę, a jednak w środę staną przed szansą wywalczenia pucharu. Największą siłą drużyny Dnipro będzie jedność. – Codziennie umierają ludzie broniący Ukrainy. Chłopcy walczący na wschodzie pewnie będą chcieli odetchnąć i obejrzą mecz. Będziemy grali dla nich – mówił przed półfinałem trener Miron Markiewicz.

Batalion Dnipro

Postacią numer jeden w Dnipro jest właściciel klubu, oligarcha Ihor Kołomojski – postać mająca wiele na sumieniu, ale też bohater. Człowiek, który nie dopuścił do rozprzestrzenienia się wojny na większą część Ukrainy.

Oligarcha, którego majątek pochodzący z handlu ropą i gazem szacowany jest na 3 miliardy dolarów, w marcu zeszłego roku został mianowany gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego. Była to odpowiedź na błagania rządu w Kijowie, który nie miał już funduszy na prowadzenie działań obronnych. Pomysł był taki, by oligarchowie wzięli na siebie finansowanie wojska, które broniłoby miast przed separatystami. Już w kwietniu 2014 r. powstał Batalion Dnipro – formalnie finansowany przez ukraiński resort spraw wewnętrznych, ale powszechnie nazywany armią Kołomojskiego. Mówi się, że właściciel Dnipro wydał już na swoją prywatną armię 10 milionów dolarów.

Jednostki złożone są z ochotników i milicjantów, ale także, co można wywnioskować ze zdjęć umieszczonych w internecie, z chuliganów Dnipro. Na jednej z fotografii członkowie batalionu pozują z czerwono-czarną flagą z trójzębem (symbol UPA wykorzystywany  często w jednostkach antyrosyjskich) oraz drugą, w błękitno-granatowych barwach, z napisem „FC Dnipro Ultras".

Batalion Dnipro skutecznie broni miasta i całego regionu przed przenikaniem separatystów z sąsiadującego obwodu donieckiego. Także dlatego, że Kołomojski stosował metody z Dzikiego Zachodu, ocierające się o namawianie do linczu. Za każdego żywego „zielonego ludzika" dostarczonego do biura gubernatora płacił 10 tysięcy dolarów, za kałasznikowa – tysiąc, za miotacz granatów – 2 tysiące. Za każdy odbity z rąk separatystów budynek i zwrócenie go władzom – 200 tysięcy dolarów.

Już w grudniu 2014 r. organizacja Amnesty International donosiła, że Batalion Dnipro torturuje jeńców, a także blokuje transporty pomocy humanitarnej do Doniecka. Niejednoznaczne metody Kołomojskiego i jego ludzi doprowadziły jednak do tego, że Dniepropietrowsk – w czasach ZSRR miasto zamknięte, gdyż znajdowała się tam fabryka rakiet – stał się miastem bezpiecznym i najważniejszym zapleczem frontu. To tam transportowani są ranni, to tam szkoleni są ochotnicy, stamtąd wyruszają walczyć.

Zjednoczona Ukraina

Władza jednak deprawuje. Kołomojski został 24 marca tego roku odwołany z funkcji gubernatora obwodu. Stało się to po tym, gdy wraz z uzbrojonymi ludźmi z Batalionu Dnipro wszedł w Kijowie do siedziby firmy naftowej UkrNafta oraz podległej jej UkrTransNafta. Rząd ośmielił się bowiem zmienić prezesa – dotychczasowy był całkowicie lojalny wobec posiadającego 40 procent akcji Kołomojskiego. Oligarcha twierdzi, że była to obrona przed „rosyjskim sabotażem", ale niestety prawdziwe powody są zapewne znacznie bardziej prozaiczne – pieniądze.

Mimo to – przynajmniej według oficjalnego przekazu – rozstanie odbyło się w zgodzie. Premier Petro Poroszenko ogłosił, że żaden z oligarchów nie może utrzymywać „kieszonkowych armii", Kołomojski z kolei zapewnił, że nie będzie czynił żadnych przeszkód w przejęciu władzy przez nowego gubernatora. Jeden z jego najbliższych współpracowników Borys Fiłatow napisał  na Facebooku:  „Pokażmy całemu światu, że możemy być cywilizowanymi ludźmi, dla których państwo jest ważniejsze od własnych ambicji".

Chociaż Dniepropietrowsk jest dziś bezpieczny, a front nigdy tam nie dotarł, UEFA nie zgodziła się, by w międzynarodowych spotkaniach Dnipro grało u siebie. Z początku na meczach rozgrywanych na Stadionie Olimpijskim w Kijowie nie pojawiało się zbyt wielu kibiców. Na pierwszym spotkaniu fazy grupowej, gdy rywalem był słynny Inter Mediolan, na 70-tysięczny stadion wyremontowany na Euro 2012 przyszło zaledwie 14 tysięcy fanów. Na spotkaniach z Saint-Etienne i Karabachem można było odnieść wrażenie, że mecze toczą się przy pustych trybunach (było około 3 tysięcy widzów).

Dopiero rewanż z Napoli, decydujący o awansie do warszawskiego finału, oglądał z trybun komplet widzów – 70 tysięcy, a spotkanie zmieniło się w wielką patriotyczną demonstrację: ukraińskie flagi, sektorówki z napisami „Chwała bohaterom Majdanu" i niosące się po stadionie „Putin – Hulio!" (Putin – fiucie) śpiewane na melodię „Speedy Gonzales", hymn narodowy, a także pieśń Majdanu „Módl się za Ukrainę". Media pisały po meczu, że „klub wywodzący swą nazwę od rzeki dzielącej Ukrainę zjednoczył ludzi".

Cała Ukraina, bez względu na sympatie klubowe, kibicowała Dnipro i tak samo będzie w środę.

Piłka nożna
Cezary Kulesza nadal prezesem PZPN. Mądry król i źli dworzanie
Piłka nożna
Cezary Kulesza będzie dalej rządził polską piłką, ale traci zaufanych ludzi. Selekcjoner do połowy lipca
Piłka nożna
Cezary Kulesza pozostanie prezesem PZPN. Delegaci wybrali jedynego kandydata
Piłka nożna
Prywatny odrzutowiec i kilkunastoosobowa służba. Jak Cristiano Ronaldo stał się multimiliarderem
Piłka nożna
Futsalowy węzeł gordyjski. UEFA rozcina go Słowenią