Legia jest dziewiąta w tabeli – przegrała już cztery mecze i ma wstydliwy bilans bramkowy (13-12). Po raz ostatni była poniżej ósmego miejsca dawno temu – jesienią 2016 roku. Wówczas jednak równolegle i skutecznie walczyła o awans do Ligi Mistrzów.
Gdy jednak Besnik Hasi wykonał już zadanie nadrzędne, czyli dostał się do Champions League, wręczono mu bilet powrotny, pamiątkową paterę i grzecznie podziękowano, a sezon zaczął ratować Jacek Magiera, który zdobył mistrzostwo. Teraz słychać przy Łazienkowskiej, że pozycja Aleksandara Vukovicia jest niezagrożona niezależnie od wyniku meczu z Lechem.
W Poznaniu niewiele lepiej – można odnieść wrażenie, że oba kluby wręcz ścigają się, który bardziej spektakularnie się wywróci i nabije sobie większego guza. Lech jest na piątym miejscu, przegrał już trzy mecze. Ale w przeciwieństwie do Legii, która poniosła dwie porażki z rzędu, ostatnio znajdował się raczej na fali wznoszącej.
Latem miała w Poznaniu powstać nowa drużyna skutecznie walcząca o trofea. Lech ostatnie mistrzostwo zdobył w 2015 roku, po ostatni Puchar Polski sięgnął w 2017. Pojawiła się opinia, że to drużyna, która ma w sobie gen porażki, że potrzebne jest gigantyczne wietrzenie szatni i zwolnienie tych, którzy uwili sobie przy Bułgarskiej wygodne gniazdko. I faktycznie, latem pożegnano 12 zawodników – z weteranami jak Łukasz Trałka czy Jasmin Burić na czele.
W poprzedniej kolejce Lech rozbił Wisłę Kraków 4:0, a w pierwszym składzie trener Dariusz Żuraw, obok Roberta Gumnego (21 lat) i Kamila Jóźwiaka (21), wystawił 17-letniego Jakuba Kamińskiego, 20-letniego Jakuba Modera oraz Tymoteusza Puchacza (20). Z ławki wszedł 21-letni Paweł Tomczyk, a także kolejny 17-latek, któremu nie sprzedano by legalnie piwa w osiedlowym sklepie, Filip Marchwiński. I to on ustalił wynik spotkania (4:0). Nie było to jego pierwsze trafienie w ekstraklasie – debiutancką bramkę zdobył pod koniec poprzedniego sezonu w wygranym 1:0 meczu z Legią.