Walka o mistrzostwo Polski tradycyjnie w tej fazie sezonu wygląda tak, jakby nikt nie chciał tytułu zdobyć. A raczej jakby nie potrafił. Powolne, ociężałe i mało efektowne początki sezonu w wykonaniu drużyn, które poprzedni sezon zakończyły w czołówce, są czymś, co kibice ekstraklasy znają doskonale. Wielu fanów i ekspertów dałoby sobie rękę uciąć, że winny temu był system rozgrywek, który obowiązywał w ostatnich latach. Ze słynnym dzieleniem punktów po sezonie zasadniczym. Inni wskazywali na europejskie puchary, który wymagały od najlepszych drużyn poprzedniego sezonu wcześniejszego startu, a następnie grania co trzy dni.
W obecnie trwających rozgrywkach regulamin w końcu zmieniono i nie ma już meczów za półtora punktu. Niestety, żaden klub z ekstraklasy nie awansował też do fazy grupowej europejskich pucharów. Oba koronne argumenty odpadły, a trend wciąż się utrzymuje.
Uwagę skupiała na sobie przez większą część Legia Warszawa. Mistrz Polski w końcu wymienił trenera – Jacek Magiera został zwolniony, a prezes oraz właściciel klubu ściągnął do stolicy cały sztab Chorwatów z Romeo Jozakiem w roli pierwszego trenera. W zespole z Poznania latem nastąpiła rewolucja. Kluczowi piłkarze – Polacy, wychowankowie – odeszli, zarząd klubu dał wielkie wotum zaufania trenerowi Nenadowi Bjelicy i pozwolił Chorwatowi decydować o zakupach nowych zawodników. Przyszło ich w sumie aż 14, z czego aż dziewięciu obcokrajowców. Bjelica nie awansował do europejskich pucharów.
Kolejne zwycięstwa w lidze były jednak nieprzekonujące i Lech miał tylko momenty, gdy kibicom mógł się podobać styl zespołu. Po przerwie na mecze reprezentacji jednak i o punkty zaczęło być trudniej. Najpierw tylko bezbramkowy remis na wyjeździe z Pogonią, następnie szczęśliwe zwycięstwo z Koroną u siebie 1:0, gdy Jacek Kiełb z zespołu gości nie wykorzystał rzutu karnego. Wielu kibiców Lecha z obawą patrzyło w terminarz rozgrywek, bo październik i nawet początek listopada zapowiadają się dla zespołu Bjelicy wyjątkowo trudno. Za tydzień do Poznania przyjedzie Legia, później wyjazdy do Białegostoku i Gdańska, mecz u siebie z Wisłą Kraków i na koniec wycieczka do Zabrza. Początkiem tej trudnej serii było wyjazdowe spotkanie we Wrocławiu ze Śląskiem.
Podtekstów tego meczu było kilka – szkoleniowcem zespołu z Dolnego Śląska jest Jan Urban, który musiał w Poznaniu ustąpić miejsca Bjleicy. Uwaga wszystkich skupiała się jednak przede wszystkim na byłym napastniku Lecha – Marcinie Robaku. To wespół z Marco Paixao król strzelców poprzedniego sezonu – obaj zdobyli po 18 goli. Robak popadł jednak z Bjelicą pod koniec poprzedniego sezonu w konflikt. Wiadomo było, że w nowo tworzonej przez Chorwata drużynie miejsca dla Robaka nie będzie. W jego miejsce sprowadzono Christiana Gytjkaera, a Polaka oddano do Śląska.