Dawno już nie było takiego zainteresowania wyborami w PZKosz. Głośno zrobiło się wokół nich przede wszystkim za sprawą ustępującego Radosława Piesiewicza oraz jego wojny z ministrem sportu i turystyki Sławomirem Nitrasem.
Piesiewicz do niedawna pełnił przecież jednocześnie dwie funkcje, bo oprócz szefowania polskiej koszykówce jest jeszcze prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl). Zanim zaś stanął na czele PKOl, trzymał całą dyscyplinę w garści, bo był także prezesem Polskiej Ligi Koszykówki (PLK), ale zrezygnował z tej funkcji na rzecz byłego reprezentanta Polski Łukasza Koszarka.
Czytaj więcej
– Przetrwałem tsunami, to była duża polityka. Złożyłem trzy pozwy o zniesławienie i nie odpuszczę – mówi „Rz” prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl) Radosław Piesiewicz.
Wybory w Polskim Związku Koszykówki. Zostało dwóch na placu boju
Chętnych na prezesa PZKosz było pięcioro: Koszarek, Bachański, Jacek Jakubowski, Filip Kenig i Elżbieta Nowak. Wydawało się, że walka będzie zacięta. Jakubowskiego poparł Marcin Gortat, ale niedługo przed wyborami sam kandydat zasugerował, że były koszykarz wspiera raczej Keniga.
Ten ostatni to były zawodnik, przedsiębiorca, człowiek zaangażowany w szkolenie, współtworzący łódzką Mini Basket Ligę. Ostatecznie tylko on zmierzył się z Bachańskim, bo reszta kandydatów wycofała się z wyborów czując najwyraźniej, że nie ma szans na przekonanie delegatów. Koszarek oraz Nowak, ogłaszając rezygnację, udzielili poparcia Bachańskiemu.