O jakim remoncie mówimy?
Efektów żadnego remontu nie stwierdziłem, a kredyt trzeba było spłacić…
Czy wszystkie długi są dziś spłacone?
Tak. Ciężko pracujemy, żeby PKOl wyglądał zupełnie inaczej.
Ile pozwów złożył pan po igrzyskach w Paryżu?
Trzy. Wszystkie prywatne, o zniesławienie.
Wobec ministra Nitrasa?
Tak.
Dziennikarzy?
Raczej redakcji.
Chodzi o TVN i Onet?
Zostawię to dla siebie.
Wybory na prezesa PKOl są demokratyczne. Każdy ma prawo w nich startować – tak samo mógł przecież w ubiegłym roku zrobić mój poprzednik Andrzej Kraśnicki
Co z projektem telewizji olimpijskiej, którą obiecywał pan przed wyborami?
Ruszamy od kolejnego roku. Precyzyjnego terminu na razie nie podaję, bo są w tym momencie pilniejsze tematy. Sytuacja zrywania umów przez spółki Skarbu Państwa zmusza nas do weryfikacji kalendarza, ale nigdy nie obiecałem 100 konkretów na pierwsze 100 dni kadencji.
Pomoże Polsat Sport, którego szef Marian Kmita jest jednym z
wiceprezesów PKOl?
Robimy to in-house, wewnętrznie, ale oczywiście z wykorzystaniem wiedzy i doświadczenia Mariana Kmity.
Jakie są dziś pana relacje z wiceprezesem Adamem Korolem, który miał być
szykowany na pana następcę?
Służbowe. Wybory są za dwa i pół roku, jeśli będzie chciał wziąć w nich udział, to nie widzę problemu. Są demokratyczne, każdy ma prawo w nich startować – tak samo mógł przecież w ubiegłym roku zrobić mój poprzednik Andrzej Kraśnicki. A miałem wówczas wrażenie, że cieszył się znacznie większym poparciem w Prawie i Sprawiedliwości niż – jak sugerują niektórzy, próbując mi dokleić polityczną łatkę – ja.
Dlaczego więc Kraśnicki mówi „Przeglądowi Sportowemu”, że gdyby pozostał
prezesem, PKOl straciłby środki ze spółek Skarbu Państwa?
Myślę, że to nie jego słowa. Jestem właściwie tego pewny. Rozmawiałem z prezesem Kraśnickim, bywał tu i nawet zadzwonił dwa tygodnie temu, jeszcze przed publikacją wywiadu. Mówił: „Radek, robisz świetną robotę i nigdy przeciwko tobie nie wystąpię”.
Czy PKOl będzie mógł w najbliższym czasie zgłosić Polaka na członka
Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego?
Dyskutujemy o tym. Więcej wyjaśni się po wyborach w MKOl, które czekają nas wiosną, czyli już za chwilę.
To może być Andrzej Duda?
Poprzedni zarząd – w miejsce Ireny Szewińskiej – zgłosił Mariana Dymalskiego. MKOl poczekał jednak, aż skończy 70 lat, i kandydatura przepadła ze względów formalnych, co pokazuje, że nad tym trzeba się zastanowić i wybrać kogoś, kto ma szanse. Czy będzie to Maja Włoszczowska, Tomasz Majewski czy Andrzej Duda, to z pewnością najpierw potrzeba dyskusji, a potem decyzji zarządu.
Po co były panu te banery przed igrzyskami?
Mnie?
Nie wierzę, że sponsor przygotował je bez pytania pana o zgodę…
Zadał pytanie, a ja się zgodziłem.
Mamy swoje plany, chcemy robić pewne rzeczy, ale czy rozważam dziś bycie kandydatem na prezydenta? Nie. Nie rozważałem też tego przed igrzyskami. Nikt oprócz dziennikarzy ze mną na ten temat nie rozmawiał
Po co?
A dlaczego nie? Nie widzę w tym nic złego. Skoro inni mogą, to dlaczego nie ja? Rafał Trzaskowski może reklamować Warszawę, więc dlaczego ja nie mogę reklamować PKOl? Dostałem propozycję, więc z niej skorzystałem.
To był okres, kiedy wierzył pan w spekulacje mediów, że może być
kandydatem na prezydenta?
Teraz też je słyszę. Mówią to jednak inni, ja na ten temat nie wypowiedziałem się ani razu.
Co więc pan o tym myśli?
Jestem prezesem PKOl i skupiam się na tej pracy. Dostałem dużo zadań od zarządu oraz ludzi, którzy w nim pracują. Staram się, aby nasza organizacja wyszła niepoturbowana z tej całej politycznej nagonki.
Czy przed igrzyskami na pytanie o prezydenturę odpowiedziałby pan
inaczej?
To, co wydarzyło się podczas igrzysk, mogło mnie tylko bardziej zmotywować do kandydowania. Wszystko jest możliwe i dotyczy to każdego z nas. Mamy swoje plany, chcemy robić pewne rzeczy, ale czy rozważam dziś bycie kandydatem na prezydenta? Nie. Nie rozważałem też tego przed igrzyskami. Nikt oprócz dziennikarzy ze mną na ten temat nie rozmawiał.
Jakie emocje budziły w panu te pytania i spekulacje?
Żadne, bo to było nierealistyczne.
Po co były panu VIP-owskie odprawy na lotnisku?
Zdarzało się, że wpadałem na lotnisko 15 minut przed wylotem. Chodziło o czas. Nie jest to fanaberia, która powstała z pobudek prywatnych, bo umowa z PPL została zawarta na długo przed tym, gdy zostałem prezesem, i korzystał z niej również mój poprzednik.
Dlaczego nie powiedział pan tego od razu po igrzyskach?
A czy ktoś by mnie wtedy słuchał? Musiałem najpierw przetrwać tsunami, które wywołał minister Nitras. On stara się za wszelką cenę pokazać, jak polski sport jest chory, oraz przedstawić prezesów jako beton, który nie zasługuje na szacunek. A mówimy przecież o ludziach, którzy oddają serce dla rozwoju polskiego sportu. Nie wszystkie związki są dobrze zarządzane, nie każdy sobie radzi, ale to nie znaczy, że musimy ich obrzucić błotem. Tsunami mnie jednak napędziło. Dzięki niemu dziś chce mi się ciężko pracować jeszcze bardziej niż wcześniej.