Jest 3 maja 2006 roku. Toczy się pierwszoligowy mecz żużlowy pomiędzy KSŻ Krosno i GTŻ Grudziądz. Na ostatnim wirażu ósmego biegu zawodnik w czerwonym kasku jadący w barwach Krosna wpada w koleinę, uderza w bandę i upada. Chwilę później wjeżdża na niego klubowy kolega.
„Czerwony kask" leży na torze, jest przytomny, ale nie wstaje. Podjeżdża karetka, podbiegają sanitariusze. Tak wygląda koniec żużlowej kariery Rafała Wilka. Kręgosłup jest złamany, rdzeń kręgowy uszkodzony. Operacja w szpitalu w Krośnie, później poprawka w Tarnowie, wreszcie informacja o dalszym życiu na wózku, której z początku nie przyjmuje do wiadomości. Jak wielu w podobnej sytuacji śledzi nowe metody terapii. Na razie czeka go przystosowanie do nowego życia.
Powrót do sportu
Żużel o nim nie zapomina – kilka miesięcy po wypadku koledzy organizują mecz pod hasłem „Jedziemy dla Rafała". On też pamięta o żużlu – w 2009 roku przyjmuje funkcję trenera klubu KMŻ Lublin. Pełni ją przez dwa sezony, na początku kolejnego umowa zostaje rozwiązana.
Wraca też do czynnego sportu. Uprawia dyscypliny, które dawniej lubił: zimą jeździ na monoski – narcie przystosowanej dla niepełnosprawnych, latem na handbike'u – rowerze z ręcznym napędem. W końcu górę bierze rower, bo tu łatwiej o trening – wystarczy wyjść z domu, przypiąć chorągiewkę, żeby kierowcy widzieli, i jechać. W 2011 roku trenuje już po kilkanaście godzin tygodniowo. Wygrywa swoje pierwsze zawody o Puchar Europy, jedzie nawet na słynny maraton nowojorski, gdzie w gronie blisko 100 parakolarzy jest drugi. Szybszy jest – o dwie sekundy – tylko Alessandro Zanardi, były kierowca Formuły 1, który w wypadku na torze stracił nogi.
Polak debiutuje też w mistrzostwach świata. Zajmuje szóste miejsce w jeździe na czas i siódme w wyścigu szosowym. Potem jest już tylko lepiej. A właściwie najlepiej, bo w kolejnych edycjach – w latach 2013 i 2015 – zdobywa po dwa złote medale.