Przerwa po starcie honorowym PŚ, czyli slalomach gigantach w Soelden, minęła szybko, alpejki i alpejczycy rozpoczęli w listopadzie regularne starty, lecz nie udało się im rozegrać wszystkich zaplanowanych zawodów. Podstawową przyczyną były nadmierne opady śniegu w Lake Louise (Kanada), które w miniony weekend spowodowały odwołanie zjazdu i supergiganta mężczyzn, oraz silna wichura w Killington (USA), gdzie w niedzielę panie miały rywalizować w slalomie gigancie.
Listopadowy bilans otwarcia sezonu wygląda zatem tak, że panie zaliczyły pięć konkurencji (slalom gigant, slalom równoległy, trzy slalomy) na sześć, panowie trzy (slalom gigant, slalom równoległy i zjazd) na pięć, wszyscy chętni zostaną jeszcze przez tydzień w Ameryce Północnej, by w Lake Louise i Vail/Beaver Creek dokończyć jedyny tej zimy wypad alpejskiego cyrku z Europy za ocean.
Covid przeszkadza
Jednak nie tylko pogoda wpływa na problemy alpejskiego PŚ. Ściganie się na nartach w czasach pandemii Covid-19 oznacza, tak jak w wielu innych dyscyplinach globalnych, ciągłe testy i restrykcje. Czasami jest tak, jak w Lake Louise w miniony weekend, gdy pozytywne wyniki testu miało dziesięć osób. Wszystkie odizolowano, powtórnie przebadano i okazało się, że naprawdę zakażona jest jedna, co po chwili strachu pozwoliło na organizację kolejnych zawodów.
Typowe restrykcje wobec osób zakażonych to w Kanadzie obowiązkowa, dziesięciodniowa kwarantanna. Wedle obecnego protokołu sanitarnego Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) wszyscy sportowcy, trenerzy i działacze przybywający na zawody muszą być zaszczepieni (ponad 14 dni przed startem) i przedstawić negatywny test PCR zrobiony nie później, niż 72 godziny przed odbiorem akredytacji.
Czytaj więcej
Jak koniec października, to na lodowcu Rettenbach zaczyna się alpejski Puchar Świata. Przygrywka...