Trochę sobie żartujemy, ale właśnie w taki sposób nasz chodziarz skomentował swoje zwycięstwo. Ruszył na trasę przed szóstą czasu japońskiego, metę minął po wycieńczającym marszu cztery godziny później. Większość Polaków jeszcze wtedy spała, a nieoczekiwane wieści - jego złoto to w naszym sporcie na pewno olimpijska sensacja dekady - odebrała dopiero o poranku.
- To był niesamowity dzień, pracowałem na niego od piętnastego roku życia - mówi Tomala. - Przez 30 kilometrów szło mi się tak lekko, jakby to był wolny trening. Wszystko wyglądało niesamowicie, aż zbyt perfekcyjnie. Pomyślałem więc: „A może czas coś zrobić?”. Zaczęło mi się nudzić, więc przyspieszyłem i poszedłem po swoje.