Korespondencja z Tokio
Kobieca dwójka to osada instytucja, prawdziwy fenomen. Nasze kajakarki zdobywają olimpijskie medale od 2000 roku, a każdy kolejny jest kontynuacją poprzedniego. Nie ma tu przypadku, to wręcz dynastia. Zmieniają się nazwiska, a ich podium jest pewne, jak amen w pacierzu. Nikt tak pięknie w polskim sporcie nie przekazuje genu sukcesu i doświadczenia.
Naja na podium igrzysk stanęła trzeci raz z rzędu, ale dwa poprzednie brązy zdobyła z Beatą Mikołajczyk. Mikołajczyk – zanim zaczęła pływać z Nają – została wicemistrzynią olimpijską z Anetą Konieczną. Ona uczyła się kajakarstwa, patrząc na sukcesy Beaty Sokołowskiej i Anety Pastuszki.
Tomasz Kryk kazał im płynąć jakby w tunelu. Trener dużo czyta, zabiera ze sobą na zgrupowania stosy książek i lubi takie sztuczki. Polki nie oglądały się więc na rywalki i pomknęły w kierunku srebra. – Wiedziałyśmy, że jeśli zrobimy swoje, to będzie radość – mówi Puławska. Były drugie, szybciej trasę pokonały tylko Nowozelandki napędzane siłą mięśni olimpijskiej multimedalistki Lisy Carrington.
Mięśnie i płuca były gotowe, więc Polki przed startem pracowały nad głową. – Dzień wcześniej dużo rozmawialiśmy o stresie. Wyjaśniałem, że to coś zewnętrznego, co tworzymy sobie sami. Nie ma sensu martwić się rywalkami czy rozstawieniem torów, skoro nie mamy na to wpływu – mówi Kryk.