Początek wielkich trzytygodniowych wyścigów od dawna należy do specjalistów od czasówek i sprinterów. Pierwszy etap to albo prolog, albo jazda drużynowa na czas, a potem kilka dni ścigania się po płaskim lub nieco pofałdowanym terenie. Dla wszystkich, nie tylko faworytów, najważniejszym zadaniem jest omijanie kraks, zyskanie kilku sekund w czasówkach.
We Włoszech organizatorzy postawili w tym roku na drużynową jazdę na czas. Było fotogenicznie. Trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża Morza Liguryjskiego, metę wytyczono w San Remo.
Etap wygrali Australijczycy z Orica Green-Edge, od lat uważani w tej konkurencji za najlepszych obok zespołu Michała Kwiatkowskiego Etixx (dawniej Omega Pharma), dwukrotnych mistrzów świata. Dzięki temu ich liderzy – najpierw Simon Gerrans, a dzień później sprinter Michael Matthews (ten, który w Amstel Gold Race finiszował na trzecim miejscu, za Kwiatkowskim i Valverde) – zapewnili sobie różową koszulkę lidera, ale najważniejsze dla losów wyścigu było to, co działo się za ich plecami.