Przez ostatnie trzy tygodnie na włoskich drogach Pogacar pisał piękną kolarską historię. Jej dopełnieniem powinno być jeszcze zwycięstwo w Rzymie, na finiszu ostatniego etapu. Może gdyby się zawziął?
Wygrał jednak tak dużo, wypracował ogromną przewagę w klasyfikacji generalnej, że nie było to już mu do niczego potrzebne. Poza tym miał prawo czuć się zmęczony i nie jest sprinterem. U stóp Koloseum najszybszy był – trzeci raz w tym roku - Belg Tim Merlier przed Włochem Jonathanem Milanem, ponownie znakomicie – na szóstej pozycji - finiszował Stanisław Aniołkowski. Na cesarskie honory zasłużył tylko jeden kolarz.
Blisko 10 minut przewagi Pogacara
Pogacar już wcześniej zrobił w Giro to, czego chciał, niewykluczone, że więcej niż chciał. Wygrał sześć etapów, z czego pięć przejechał w koszulce lidera. Raz był trzeci, dwa razy drugi. Pierwszy na najbardziej wymagających etapach górskich, ale również pagórkowatych i na jednej z dwóch czasówek. Nawet w Rzymie prowadził peleton do drugiego kilometra przed metą.
Czytaj więcej
Wszystko wskazuje na to, że Tadej Pogacar, zrealizuje swój pierwszy z tegorocznych celów i wygra Giro d’Italia. Dzielnie pomaga mu w tym Rafał Majka. Wielkim zaskoczeniem w wyścigu jest postawa Stanisława Aniołkowskiego.
W klasyfikacji końcowej drugi Daniel Martinez, Kolumbijczyk z grupy Bora Hansgrohe, stracił do Pogacara dziewięć minut 56 sekund, a trzeci Brytyjczyk Geraint Thomas z Ineos – 10 minut 24 sekundy. To czwarta największa przewaga we włoskim wyścigu od 1945 roku.